Wycieczka po Mongolii

Doświadcz tego, co najlepsze w zwiedzaniu Mongolii dzięki naszemu szczegółowemu przewodnikowi. Odkryj oszałamiające krajobrazy, praktyczne wskazówki dotyczące podróży i niezapomniane przygody.

Odkryj surowe piękno Mongolii dzięki szczegółowemu dziennikowi podróży, który obejmuje rozległe krajobrazy, od urzekającej pustyni Gobi po majestatyczne góry Ałtaj. Ten raport z podróży zapewnia wgląd w dziedzictwo kulturowe Mongolii, unikalny styl życia nomadów i zapierające dech w piersiach cuda natury, co czyni go niezbędnym źródłem informacji dla poszukiwaczy przygód i podróżników pragnących odkrywać dziką Mongolię.

Wprowadzenie do raportu z podróży do Mongolii

Prolog Gillesa o naszej wycieczce po Mongolii wynajętym samochodem

Grisemote krąży jak lew w klatce już od 3 lat. Wirus, którego nazwy nie podamy, zajął się zamykaniem granic i lotów, ograniczając nas do kilku miłych europejskich wycieczek.

A jednak, jak zwykle, wszystko było skrupulatnie zaplanowane.

- Wybór kraju: Mongolia, Legendarna rozległość, niewielka populacja skoncentrowana w kilku miastach i zapach przygody związany z tą sugestywną nazwą, z nutą strachu, gdy słyszymy słowa Czyngis-chana i jego zaciekłych wojowników, jałowość pustyni - Gobi, Czarna Śmierć, która podobno została wyeksportowana w średniowieczu, dziesiątkując połowę populacji europejskiej (pierwsze konsekwencje globalizacji?).

- Wybór wypożyczonego pojazdu na nasze wycieczki po Mongolii: rosyjski UAZ Patriot 4 × 4, który od razu wyobrażamy sobie jako solidny, ale spartański. Wybrany 3 lata wcześniej w Sixt (wynajem zachowany i w tej samej cenie, w tym okresie).

- Lot z Turkish (dobry dla nas, bo przez 3 lata nic nie straciliśmy).

- Trasa opierała się na śladach, próbach i kłopotach znakomitych Cécile i Laurenta, a także zespołu Marie, co oznaczało, że mogliśmy wyruszyć w sam środek pustkowia, ale z mnóstwem cennych informacji.

Już od pierwszych śladów ogarnęło nas uczucie wielkiej wolności, które nie opuściło nas aż do powrotu do stolicy. Ogromne otwarte przestrzenie tylko dla nas. Oczarowanie zaskakującą różnorodnością krajobrazów, przez które przejeżdżaliśmy. Możliwość lądowania w najwspanialszych miejscach, bez ograniczeń innych niż te, które narzuca nam Matka Natura. Ten mały pikantny smak bycia samemu na świecie, co oznacza, że cokolwiek się stanie, możemy polegać tylko na sobie. Czasami generuje to duże napięcie w załodze, ale także rzadkie uczucie przeżywania każdej chwili w pełni i intensywnie, po prostu...

Dokument tożsamości pobytu

Odwiedzamy Mongolię 3 tygodnie i pół dla dwóch osób, w pełnej autonomii.

Łącznie 5000 kilometrów (prawie), w tym 4000 kilometrów szlaku. Ślady GPX wprowadziliśmy wcześniej do naszych telefonów i tabletów (na wszelki wypadek!). Korzystaliśmy również z aplikacji Offline Maps+ na Androida, dla której trzeba wcześniej pobrać mapy i ślady GPX, aby móc przejść w tryb offline. Aplikacja działa bardzo dobrze z satelitami. Lokalna sieć 4G, obecna w prawie wszystkich wioskach, nawet tych najmniejszych, oznacza, że w razie potrzeby można uzupełnić brakujące elementy mapy.

Każdego dnia musieliśmy dostosowywać się do nieprzewidzianych okoliczności, począwszy od naszego pojazdu i zjawisk klimatycznych, z którymi musieliśmy sobie poradzić. Pomijając te drobne czkawki, które można było łatwo rozwiązać, podróż przebiegła bezproblemowo od jednego końca do drugiego, w tym transport lotniczy - co jest dość rzadkie, aby to odnotować!

Covid i zamknięte granice + wojna w Ukrainie, zagraniczni podróżnicy nie spieszyli się do tego miejsca. Poza lotniskiem i świątynią Kharkhorin nie spotkaliśmy ŻADNYCH zachodnich turystów, a ci, których spotkaliśmy, byli częścią grup touroperatorów.

Musieliśmy podjąć trzy próby, aby zarezerwować bilety lotnicze i w końcu urzeczywistnić naszą podróż.

Podróż została zaplanowana na 2020 rok, ale odwołana z powodu COVID. Bilety zostały ponownie zarezerwowane na 2021 r., po otwarciu granic Mongolii, ale ostatecznie zostały anulowane tydzień później przez linię lotniczą, a na koniec bilety zostały ponownie zarezerwowane na ten rok, co w końcu zabrało nas do celu!

Co wywołało iskrę, która zaprowadziła nas do krainy Czyngis-chana?

Po pierwsze, dziennik podróży Marie (na stronie “Si belle la Terre” strona internetowa, zawsze źródło inspiracji):

https://sites.google.com/view/201706-mongolie/accueil?authuser=0

Była też książka, która towarzyszyła nam każdego dnia, inspirując nas i wspierając. Książka Cécile i Laurenta. Dostępna na ich stronie internetowej “wyprawa lądowa“.

Kupiliśmy również ich tory GPX.

Korzystaliśmy również z Lonely Planet, mapy drogowej, którą kupiliśmy w Internecie, ale rzadko z niej korzystaliśmy.

4X4 na nasze wakacje w Mongolii

Zarezerwowaliśmy go z SIXT i zapłaciliśmy za niego w 2019 roku. Płatność online w momencie rezerwacji pozwoliła nam uzyskać wynegocjowaną stawkę. Prawdą jest, że samodzielne wypożyczenie 4X4 do zwiedzania Mongolii jest nadal rzadkim towarem w tym kraju. W rezultacie cena wynajmu jest dość wysoka. Co więcej, tory są tak złe, że pojazdy z pewnością zestarzeją się przedwcześnie!

Zdecydowaliśmy się na rosyjskiego UAZ-a. Już ze względu na cenę był to jeden z najtańszych samochodów 4x4 (nie mamy podstawowego, ale “patriota”), a chcieliśmy przetestować “lokalny” pojazd, aby wtopić się w samochody używane przez Mongołów. “L.O.L”, jak powiedziałyby nasze dzieci! Tutaj Toyota jest królem. Daj spokój, w Ułan Bator 95 na 100 samochodów to Toyoty. Najpopularniejszym samochodem jest Prius. Są wszędzie, a Mongołowie nie wahają się ich używać na najbardziej nieprawdopodobnych szlakach, w najbardziej odległych zakątkach (nie zawsze z powodzeniem, ale często).

A do tego wszystkiego ludzie patrzyli na nas i nasz pojazd z ciekawością: co to za marka???!

Mieliśmy duży COUAC, ale jesteśmy całkowicie zadowoleni z usług SIXT. Zarezerwowane, a następnie anulowane dwa razy, utrzymali naszą płatność przez 3 lata, bez żadnych podwyżek. Dodałem dwa dodatkowe dni, za które nie zostaliśmy obciążeni. Jeśli chodzi o samochód i nasz COUAC, pozwolę ci dowiedzieć się, jak to zrobię... Ale wrócilibyśmy z SIXT bez żadnego problemu, gdyby przyszłość przywiodła nas z powrotem do Mongolii.

Wiza na nasze wakacje w Mongolii

W czasie tej podróży do Mongolii była ona dostępna online w ambasadzie, bardzo praktyczna (60 € za maksymalnie 30 dni). Obecnie Mongolia nie wymaga już wizy dla większości narodowości.

Karty kredytowe

Używana wszędzie, nawet w sklepach spożywczych i na stacjach benzynowych w najmniejszych wioskach. Mieliśmy karty Visa i Mastercard. Czasami jedna lub druga nie działała, ale nigdy obie.

Mongolska karta SIM do naszych telefonów komórkowych

UNITEL, zabrany z państwowego sklepu w Ułan Bator. Dwa razy więcej danych za mniejsze pieniądze niż podróż Marie 3 lata wcześniej.

Gaz do gotowania

Do naszych kuchenek (MSR i PRIMUS) wkłady pobrane ze sklepu “seven summit” w Ułan Bator w cenie 9€ za mały wkład! Zawyżona cena. Nie widzieliśmy żadnych innych w wioskach, które odwiedziliśmy.

Z drugiej strony, Mongołowie używają małych kuchenek z nabojami gazowymi typu “spray”, które można znaleźć wszędzie, w bardzo rozsądnej cenie. Rozsądniej!

Domy wodne

Występuje w wielu miastach i wsiach, czasami kilka w tym samym mieście. Wszystkie wyglądają “tak samo”: sześcienne, otoczone płotami, z wystającą rurą.

Jednak bardzo trudno było nam uzyskać wodę z tych domów, które były albo nieużywane, albo miały kartę. Często więc kupowaliśmy wodę w licznych sklepach spożywczych.

Klimat w lipcu/sierpniu na zwiedzanie Mongolii

Spodziewaliśmy się, że będzie bardzo gorąco, ale w kraju niekończącego się błękitnego nieba w nocy prawie zawsze było zimno. Pożądane są kołdry 0°C!

Wiatr wzmagał się regularnie pod koniec dnia i czasami był bardzo gwałtowny. Zabraliśmy ze sobą kołki murarskie, aby utrzymać namiot na miejscu.

Specjalny sprzęt gąsienicowy/miękki piasek

Mieliśmy 9,3-kilogramowy kompresor. Nie żałowaliśmy, że zabraliśmy go ze sobą, mimo że tylko raz spuściliśmy powietrze z opon na pustyni Gobi. Mieliśmy powolne przebicie, które pozwoliło nam jechać przez kilka dni. Dodatkowy manometr do sprawdzania ciśnienia.

Skuteczne płytki odczulające, ale z materiału z włókna, którego krawędzie musieliśmy przyciąć, aby zmieściły się w naszym bagażniku, złożone na pół. Ponieważ włókno jest lekkie, waga nie była dla nas zbyt dużym obciążeniem.

Ma wiele zastosowań!

Jedzenie podczas naszej wycieczki do Mongolii

Mnóstwo sklepów spożywczych, ale niewielki wybór w wioskach. Sklepy spożywcze niekoniecznie oferują te same produkty. Brak sałatek, pomidory bardzo rzadko, ogórki czasami. Długa rzepa.

Mleko i jogurty, czasami pasty serowe w stylu “śmiejącej się krowy”, przydatne do kanapek. Małe oszczędności (ale nie zawsze dobre). Poza tym ryż, ziemniaki, jajka (ale wszystkie stłukliśmy podczas pierwszego biegu, więc ich unikaliśmy), konserwy, zupy. Czasami banany.

Nie jedliśmy mięsa.

Krótko mówiąc, potrzeba dużo pomysłowości, aby spróbować urozmaicić posiłki, gdy kemping, zwłaszcza gdy nie ma się lodówki. Sporo “najazdów” na sklepy spożywcze, ale w końcu się udało.

Restauracje (nie testowaliśmy zbyt wielu!). Głównie baranina w formie zupy lub “ravioli”. W większości bardzo tłuste. Kilka chwil samotności przed talerzem.

Paliwo

Używamy benzyny 92-oktanowej, którą możemy teraz znaleźć na wszystkich stacjach benzynowych, co nie miało miejsca kilka lat temu. Podczas gdy w Europie ceny gwałtownie rosną, tutaj wciąż są bardziej niż rozsądne. Ale co teraz?

Pieniądze

Tugrik (MNT).

1 EUR = 1610 MNT

Dla informacji, depozyt za pojazd wynosił 5 613 000 MNT. W rzeczywistości nawet najmniejsza kwota stanowi znaczną ilość banknotów, dlatego o wiele łatwiej jest płacić prawie wszędzie kartą kredytową.

Gdzie jest Mongolia? Wciśnięty między Chiny i Rosję.

Mongolia położona jest między Rosją a Chinami
Mongolia położona jest między Rosją a Chinami

Flaga Mongolii

Nasz plan podróży po Mongolii (w przybliżeniu)

Dzień 1 naszej podróży do Mongolii - lot do Mongolii

Nierówny lot z Lyonu liniami Turkhish Airlines przez Stambuł. Wojna między Rosją a Ukrainą (która wybuchła, mimo że mieliśmy nasze bilety od dawna) oznaczała wiele zmian w rozkładzie i dłuższy czas lotu, ale ostatecznie wszystko poszło gładko. Po raz pierwszy nie mogliśmy dostać miejsc przy oknie - co za wstyd!

Mam szczęście podczas lotu z Lyonu do Stambułu: kobieta woli siedzieć po przejściu i pozwala mi zająć swoje miejsce. Pogoda jest bezchmurna, a widok wspaniały!

Saona na północ od Lyonu, a następnie Alpy

Następnie nad Chorwacją.

Przyjazd do nowoczesnego Stambułu.

Lotnisko w Stambule jest równie ogromne, co atrakcyjne.

Po spokojnym locie do Stambułu przekraczamy noc z przyspieszoną prędkością 800 km/h na wschód w drugim etapie podróży do Mongolii.

Stewardessie na ziemi udało się załatwić nam dwa miejsca obok siebie (co nie miało miejsca, gdy dokonywaliśmy rezerwacji), ale centralnie. Irytuje mnie, gdy widzę, jak ludzie mający szczęście mieć okno śpią lub, co gorsza, zamykają okno. Przylot do Mongolii wygląda świetnie! Wschód słońca, przelot nad polami wydmowymi, a wszystko to w czystej, przejrzystej atmosferze. A ja ganię!

Przylot jest szybką formalnością do odprawy celnej i odbioru bagażu, w tym sporego bagażnika zawierającego kompresor do pompowania opon i sprzęt kempingowy. Nasz taksówkarz (transfer zarezerwowany przez “Zaya Guesthouse”), który zabiera nas do Ułan Bator, już zanurza nas w nowym świecie. Kierownica samochodu znajduje się po prawej stronie, podczas gdy jazda jest po prawej stronie. Nie mówi po angielsku, a później przekonamy się, że wszędzie jest tak samo, z wyjątkiem dużych miast.

Mamy również do czynienia z cyrylicą, która sprawia, że słowo pisane jest niezrozumiałe. Bez znajomości języka i rozumienia słowa pisanego, wymiana szybko staje się ograniczona. Dobrze, że jedziemy na pustynię.

To prowadzi nas do Ułan Bator, drugiego najbardziej zanieczyszczonego miasta na świecie.

Wczesnym rankiem droga biegnie gładko, ale później jest zupełnie odwrotnie - koszmar! W Ułan Bator, gdy tylko opuści się główne arterie, asfalt szybko znika, a ulice przypominają trasy godne paryskiego Dakaru, czasem bardzo wąskie i zapchane samochodami zaparkowanymi we wszystkich kierunkach. Krótko mówiąc, niełatwe do pokonania.

Zaya wita nas w aneksie do swojego głównego mieszkania, co pozwala nam się zrelaksować i nadrobić zaległości. Jedyną przeszkodą jest to, że ponieważ biwakujemy, mamy dużo ciężkiego sprzętu, zwłaszcza 30-kilogramowy bagażnik, a mieszkanie znajduje się na 3. piętrze. Ale Zaya pomaga nam bez wahania. Jest bardzo uważnym gospodarzem.

Dobra drzemka i ruszamy na rekonesans UB. (Ułan Bator dla wtajemniczonych), czekając na odbiór naszego samochodu o 16:00 od SIXT.

W planie mieliśmy zwiad okolicy w celu zakupienia sprzętu kempingowego, którego nie zabraliśmy ze sobą ze względu na limit wagowy, tj. krzeseł, stołu i uzupełnienia gazu w “Seven Summit”.

Sklep oddziału stanowego świętuje 30. rocznicę powstania.

No, no, no! Co LEON robi tutaj?????

Następnie spacerujemy po centrum. Następnego dnia rozpoczyna się WIELKI festiwal Mongolii, Naadam. Wygląda on bardzo atrakcyjnie. Mężczyźni rywalizują w wyścigach konnych, potyczkach, walkach itp... Jesteśmy jednak ostrożni, ponieważ Covid jest zawsze obecny i trudno nam sobie wyobrazić konfrontację z nim w namiocie. Unikamy więc zgromadzeń i uczestniczymy tylko w przygotowaniach. Może innym razem...

Co zabawne, przed imponującym posągiem Czyngis-chana odbywa się parada ludzi, głównie z bukietami kwiatów, pozujących do zdjęć.

To właśnie w tym flagowym budynku, Blue Sky, spotykamy się z Jayem, aby odebrać nasz pojazd: rosyjski UAZ Patriot 4×4.

Wszystko na czas. Żadnych zmartwień, żadnych nieprzyjemnych niespodzianek, żadnych dodatkowych opłat pomimo dwóch dodatkowych dni poza początkową płatnością.

UAZ Patriot, który przyjechał z przebiegiem 28 000 kilometrów, jest całkowicie porysowany i wgnieciony. Silnik emanuje zdrowiem i pewną mocą, ale wyposażenie jest minimalistyczne. Drzwi bagażnika zamykają się z trudem i ostatecznie otwierają. Przedzierając się przez wąskie uliczki, odkrywamy, że zawieszenie na resorach piórowych jest prawdopodobnie solidne, ale cholernie twarde, skrzynia biegów wygląda jak joystick, ponieważ jest tak przybliżona, a sprzęgło wymaga łydki sportowca. To obietnica dla kręgów. Jesteśmy dość przygnębieni i niezbyt pewni siebie na resztę naszej podróży.

Kontynuujemy dzień, robiąc zakupy w centrum handlowym: fundamentalny moment, którego nie można przegapić, ponieważ po opuszczeniu Ułan Bator wszystko staje się bardzo skomplikowane:

1) Trzeba wiedzieć, gdzie szukać, ponieważ nazwy sklepów są pisane cyrylicą i nie mają witryn.

2) trzeba znaleźć to, czego się szuka. Na przykład znalezienie 20-litrowego kanistra benzyny i liny zajmie nam ponad tydzień.

Wypełniamy bagażnik jedzeniem i wodą.

Podobnie jak w Kirgistanie, ostatnim odległym kraju, który odwiedziliśmy, dominują alejki ze słodyczami i ciastkami. Jeśli są to twoje główne produkty, nie będziesz miał problemów z zaopatrzeniem się w Mongolii.... w przeciwnym razie, to już inna historia.

Jesteśmy dość zmęczeni podróżą, która rozpoczęła się dzień wcześniej, i sześciogodzinną różnicą czasu, ale znajdujemy energię na kolację w Bull 1, restauracji specjalizującej się w mongolskich gorących garnkach. Bardzo nam smakowało! To świetna zabawa. Na szczęście skorzystaliśmy z kilku wskazówek od gości przy sąsiednim stoliku, ponieważ jest kilka rzeczy, które trzeba wiedzieć. I jak to często bywa, kelnerki nie mówią po angielsku.

Powrót do kwatery odbywa się w strugach wody. Musimy suszyć wszystkie nasze ubrania w całym mieszkaniu, ale na szczęście mamy dużo miejsca.

Dzień 2 naszej podróży do Mongolii - jazda do Baga Gazriin Chuluu

Po dobrze przespanej nocy Zaya przychodzi pomóc nam rozładować bagaże i wyruszamy do rezerwatu przyrody Baga Gazriin Chuluu, do którego prowadzi droga smołowa. Zdecydowaliśmy się jednak na równoległą ścieżkę, którą wybraliśmy tak szybko, jak to możliwe. Nie było to jednak najlepsze rozwiązanie. Szlak jest trudny i mało atrakcyjny. Pogoda była ponura. Cały dzień zajmuje nam dotarcie do celu, około 220 kilometrów od UB. Daje to Gillesowi szansę na zapoznanie się z tym 4X4, którego w tej chwili tak naprawdę nie lubimy.

Mijamy świętą górę Zorgol Hayrham Uul.

Natrafiamy na nasze pierwsze żurawie damselfly.

I nasze pierwsze gazele, bardzo nieśmiałe.

Zobaczymy wiele koni biegających swobodnie. Dla nas to zawsze jest magiczne.

Czasami, gdy mijamy jurty, Psy lubią gonić samochód, aby pokazać nam, kto tu rządzi!

Ścieżka w końcu prowadzi nas do celu. Poświęcamy trochę czasu na zrobienie kilku zdjęć przed wybraniem miejsca na nocleg. Często zajmuje to trochę czasu. Lubimy dobry widok, ale potrzebujemy też płaskiego terenu, niezbyt kamienistego, nie obok drogi lub ścieżki. Jak się wkrótce dowiadujemy, musimy również wziąć pod uwagę wiatr.

Te dziwne wgłębienia to tafonis opisane w książce Cécile i Laurenta.

Krótko mówiąc, przemierzaliśmy odległe zakamarki i zakamarki, a gdy zbliżaliśmy się do głównego toru, niesamowicie szczęśliwie dla nas, stało się coś nie do pomyślenia. Jechaliśmy sobie spokojnie i bez chwili zastanowienia silnik z piskiem zatrzymał się!

Na szczęście dla nas, okolica jest dobrze przystosowana dla mongolskich turystów. Kilku z nich zatrzymuje się, aby sprawdzić swoje umiejętności naprawy samochodu w mgnieniu oka. Na próżno! Solidarność jest jedną z mongolskich wartości.

Nie możemy uzyskać sygnału w naszym telefonie, aby zadzwonić do SIXT po pomoc. W tym momencie Ari i jego rodzina wkraczają do akcji.

Ari jest drobną kobietą o silnym charakterze i wypolerowanych paznokciach, jak prawie wszystkie mongolskie kobiety, które spotkałem. Jest na wakacjach z rodziną.

Myślę, że jest zabawna z włosami na języku. Później zdałem sobie sprawę, że to mongolski akcent, wszyscy mają włosy na języku !!!!

Nie ma sygnału, więc bierze sprawy w swoje ręce. Zaprasza mnie do swojego samochodu, wraz z synem i jego babcią, i jedziemy do wejścia do parku, aby znaleźć sygnał, podczas gdy Gilles i jego towarzysze rozbijają namioty obu rodzin na noc. Ona mówi minimalistycznym angielskim, a inni wcale. Po kilku nieudanych próbach udaje jej się dodzwonić do Jaya z SIXT na jego telefon, wyjaśnia problem i mówi mi, że zaraz przyśle pomoc.

Uff!

Dołączamy do reszty rodziny i oto jestem, w mongolskim stylu, polując na końskie odchody, by wykorzystać je jako paliwo do ogniska.

Obok namiotów rozbito obóz, a wieczorem zaproszono nas na mongolskiego grilla ze śpiewami, tańcami i dobrą zabawą pomimo silnego wiatru i przenikliwego zimna.

Możemy wziąć w nim udział w postaci butelki wódki, owoców lub wina, wszystkie są bardzo mile widziane. Przed rozpoczęciem uroczystości Ari posypuje obóz kilkoma ziarnami ryżu i robi to samo z kilkoma kroplami wódki, szamanizm zobowiązuje! Teraz możemy przejść do rzeczy.

Przyjemnie jest skubać fachowo ugotowane kawałki baraniny rękami, które właśnie zostały umyte po polowaniu na łajno! Podaje się nam kawałki, które są nasączone kośćmi, które wszyscy włożyli z powrotem do naczynia po obfitym ssaniu, i które pożeramy z rozkoszą. Całkowite zanurzenie, żegnajcie pomiary COVID.

Zdjęcia z wieczoru nie są najlepsze, ale to po to, aby podzielić się atmosferą.

Teka jest naszym kucharzem na wieczór.

Cała rodzina śpiewa piękną mongolską pieśń. My również musimy dzielić się tradycyjnymi pieśniami, ale oszczędzono nam tańca.

Jest prawie 2 w nocy, kiedy wracamy do naszego namiotu. Jet lag jest nadal bardzo odczuwalny. To nasza pierwsza noc na biwaku, jest bardzo zimno i pada deszcz.

Nie będziemy spać sami. Tuż przed pójściem spać powierzono nam pozostałe mięso, które ugościmy, to oczywiste!

Chłodna pobudka, dużo wiatru, ale już bez deszczu. Nie ma śladu SIXT, który miał przybyć w nocy.

Ari udaje się ponownie dotrzeć do Jaya, wspinając się na wypukłość. UNITEL, nasz dostawca sieci, nie dociera tutaj, ale drugi już tak. Daje mu opiernicz, ponieważ wciąż śpi. Ostatecznie samochód powinien przyjechać dopiero około 4-5 po południu. Cholera, dzień zrujnowany.

Wspólne śniadanie, zanim rodzina będzie kontynuować wakacje na innych horyzontach.

Mijają nas trzej jeźdźcy. Są wspaniali, a my jesteśmy oczarowani. Zaradny Ari, w zamian za kilka słodyczy, ciastek i mandarynek, wsadza mnie na konia. Jestem podekscytowany na moim mongolskim wierzchowcu, a do tego zdenerwowany. To tyle, ale to był mój dzień.

Pamiątkowe zdjęcie przed wyjazdem. Dziękujemy Ariemu i jego rodzinie za przyjęcie nas na jeden wieczór.

Kiedy jesteśmy już sami, składamy namiot, ponieważ samochód ratunkowy ma przyjechać po południu. Pogoda jest zła i zaczyna padać. Schroniliśmy się w samochodzie, aby to przeczekać. Jesteśmy zmuszeni stać przy samochodzie i czekać na pomoc. Na zmianę robimy małe wycieczki do granitowych struktur.

Pokroić w plastry.

Fioletowe kwiaty to tymianek mongolski, który jest wszędzie.

Mijają godziny, a na horyzoncie wciąż nikogo nie widać. Kolejna rodzina martwi się o nas, próbuje naprawić samochód, a następnie kontaktuje się z Sixt, bez powodzenia. Pytają też, czy mamy wystarczająco dużo jedzenia i wody.

Gdy zbliża się zachód słońca, pakujemy namiot przy szlaku. Gdy słońce świeci tak jasno, ponownie wyruszam na eskapadę na masyw naprzeciwko.

To jasne, że prawdopodobnie spędzimy tu kolejną noc. Nasza życzliwa rodzina znów nas mija; osiedlili się po drugiej stronie góry, nieco dalej. Martwimy się, że się nie odezwą (jednocześnie nie mamy zasięgu w telefonie komórkowym). Kontaktują się ze swoim synem w UB, który kontaktuje się z SIXT na lotnisku, aby sprawdzić, czy mają jakieś wiadomości. Syn oddzwania, wiedzą o problemie, sprawa jest w toku, pomoc powinna dotrzeć w nocy. Uff! Jeśli będziesz czegoś potrzebował, nie wahaj się do nich zadzwonić, mówią nam. Im również dziękujemy. Spotkamy się z nimi później w małym supermarkecie w zagubionym mieście - zabawa!

Z ciężkim sercem zaczynam gotować. Straciliśmy cały dzień i utknęliśmy obok samochodu! Wtedy odwiedza nas trzech mężczyzn... z butelką wódki. Oferujemy im trochę naszej. Po rytuale chlapania wódką, czas zakręcić miską. Nie, dzięki, zatrzymamy nasze kieliszki, bądźmy trochę rozsądni. Zostają z nami przez jakiś czas, z bardzo małą ilością wymiany zdań i dużą ilością ciszy, ponieważ nie rozumiemy się nawzajem. Kończymy wieczór pod księżycem z talerzem makaronu, z wieloma niewiadomymi w naszych umysłach na temat tego, co będzie dalej z awarią.

Dzień 4 naszej podróży do Mongolii - Wycieczka w głąb Gobi do Tsagaan Suvarga

O świcie obudził nas głos, hallellujah! Kierowca miał współrzędne naszego pojazdu, ale nie miał GPS.

Wyładowuje nowego UAZ Patriota ze swojej ciężarówki i zamiast niego ładuje nasz samochód. Niespodzianka... to pick-up! Ma tylko 9200 kilometrów na liczniku i jest w dobrym stanie, z dobrymi oponami, skrzynią biegów mniej przybliżoną niż poprzednia i hamulcami godnymi tej nazwy. Wszystko wydaje się działać. Krótko mówiąc, jesteśmy całkiem zadowoleni, a jednocześnie nie mieliśmy wyboru (poza tym, że tylne oświetlenie nie działało, co odkryliśmy pod koniec podróży, w drodze. Na pustych torach to nie problem).

I to wtedy, gdy próbujemy zmieścić cały nasz sprzęt na nieskładanym tylnym siedzeniu. Bagażnik jest otwarty dla wszystkich chętnych, więc nie ma tam zbyt wiele miejsca. To jasne, że się nie zmieści. Bagażnik wsuwa się do otwartego bagażnika pickupa, a Gilles próbuje zmieścić resztę. Nie możemy sobie pozwolić na umieszczenie w pickupie niczego innego niż bagażnik, po pierwsze ze względu na złą pogodę, a po drugie, w mało prawdopodobnym przypadku kradzieży (poza dużymi aglomeracjami), moglibyśmy znaleźć się bez namiotu lub materaca. Oczywiście ładowanie samochodu każdego ranka będzie nas kosztować kilka minut. To jak desperacka próba zmieszczenia się w za małe dżinsy. Można to zrobić, ale wciągając brzuch... To prawdziwy pot, ale biznes jak zwykle i wracamy na trasę. Musimy dostać się do Tsagaan suvarga.

Przede wszystkim wpadamy sprawdzić “naszą rodzinę naprzeciwko”. Przechodzimy obok cudownego źródełka, które podobno leczy oczy. Bingo, znajdujemy ich tam, wraz z naszymi trzema pijącymi wódkę chłopakami z poprzedniego dnia i ich rodzinami.

Wszyscy nas znają lub rozpoznają, to świetna zabawa.

Przed opuszczeniem Baga Gazriin Chuluu zatrzymujemy się w innym pięknym miejscu z bardzo różnymi strukturami skalnymi.

Po niezbyt łatwym przejeździe dla pierwszych obrotów kierownicą naszej nowej maszyny, podążamy szlakiem, aby dotrzeć do naszego następnego celu oddalonego o 240 kilometrów, po zatankowaniu w Mandalgovi. Początkowo droga jest całkiem przyjemna, ale potem pojawiają się duże wyboje, które wymagają od nas szczególnej uwagi.

Do Tsagaan suvarga docieramy przez płaskowyż z widokiem na miejsce, które jest wspaniałe.

Następnie schodzimy w dół, aby rozbić nasz biwak. Na miejscu nie jesteśmy sami. Wyzwaniem jest znalezienie spokojnego miejsca z dobrym widokiem (nasz samochód i namiot znajdują się na górze zdjęcia).

Krótki spacer w świetle zachodzącego słońca, a następnie ledwo zasłoniętego księżyca w pełni.

Dzień 5 naszej podróży do Mongolii - Jazda bardziej na południe na pustynię Gobi

Wstajemy wraz ze słońcem i wyruszamy na krótką wędrówkę. Nadal jest bardzo chłodno. Najpierw wspinamy się z powrotem na płaskowyż, ale pieszo przez małe coulée w klifie.

Klifowy płaskowyż jest najbardziej pożądaną częścią dla mongolskich turystów. Po powrocie na dół wędrujemy do kolorowych skał i wkrótce jesteśmy sami na świecie.

Naprawdę fajnie jest spacerować po tych wszystkich kolorowych strukturach.

Przed rozbiciem obozu musimy zrestrukturyzować samochód. Bagażnik przewrócił się podczas ostatniej podróży, a jajka, choć zabezpieczone w specjalnym, ale nie wodoszczelnym pudełku, zrobiły omlet, który został rozrzucony po całym miejscu. Mycie tego wszystkiego nie jest łatwym zadaniem, bo wody jest tu pod dostatkiem. Staramy się kupić paski do przypięcia bagażnika, ale i tutaj to droga przez mękę, by dowiedzieć się, gdzie można je kupić. W małych wioskach sklep zazwyczaj nie ma witryny. Często są to po prostu drzwi domu z napisem cyrylicą. Po długich, bezowocnych poszukiwaniach, Gilles w końcu przywiązuje bagażnik i butelki z wodą, które pękają jedna po drugiej, naszym sznurkiem do bielizny!

Po śniadaniu, zmianie pozycji i restrukturyzacji, wyjeżdżamy z miejsca do miasta Dalanzadgad, oddalonego o 160 kilometrów.

Mijamy ogromną grupę wielbłądów w pobliżu źródła wody. Nie od razu zrozumieliśmy, co się dzieje.

Niektórzy mężczyźni zatrzymali się po wodę. Pomagają sobie, ale spragnione wielbłądy stają się agresywne i zmuszają mężczyzn do rezygnacji i odejścia. To smutne widzieć te spragnione zwierzęta, zmuszone czekać na dobrą wolę. Dałbym im coś do picia, ale biorąc pod uwagę atmosferę, bałem się, że zostanę zaatakowany, a nie jestem ani wystarczająco wysoki, ani ciężki. Gdy powoli wracamy do Pustynia Gobi, Musimy przyzwyczaić się do surowości tego miejsca. Tam jest ciężko.

Każdy ma własną fryzurę.

To nasze pierwsze wielbłądy, a to stado jest szczególnie fotogeniczne.

Wiemy dokładnie, skąd wzięli głowę Sida w “Epoce lodowcowej”.

Nie tylko wielbłądy czekają na wodę.

Dojeżdżamy do bramy miasta Dalanzadgad.

Różne przekąski i zafundujemy sobie porządny posiłek.

Kierujemy się do kanionu Düngenee Am, oddalonego o 55 kilometrów, w parku Gurvan Saïkhan, do którego docieramy po 30 kilometrach trasy. Mieliśmy udać się do kanionu Yoliin Am, znanego z uporczywego lodu, ale jest lipiec, a biorąc pod uwagę liczbę mongolskich turystów w poprzednich miejscach, decydujemy się go pominąć i udać się prosto do bardzo wąskiego kanionu Düngenee, a następnie biwakować.

Musimy przekroczyć przełęcz na wysokości 2400 metrów, z kilkoma dość imponującymi odcinkami, które nasz 4×4 pokonuje bez żadnych problemów.

Inaczej jest w przypadku dwóch pojazdów, które nie przejadą pomimo wszelkich starań. Posunęli się nawet do tego, że poprosili nas o holowanie, ale bez 4×4 przejazd jest po prostu niemożliwy.

Docieramy do wąwozu Düngenee Am, a potem niespodzianka: myśleliśmy, że przelecimy nad nim dronem, ale to namiot na namiocie. Mongołowie skolonizowali ten obszar i czasami trudno nam się poruszać, ponieważ przejścia są tak zatłoczone.

Udajemy się do tego małego wąwozu znanego z tego, że ledwo przepuszcza pojazdy.

Kontynuujemy na wysokim płaskowyżu i decydujemy się iść dalej ścieżką, ponieważ jesteśmy dzień do tyłu z naszym planem podróży, z powodu naszego incydentu technicznego.

Omijamy obszary z ładnymi kolorowymi skałami, ale wiatr jest tak silny, że nie możemy znaleźć nic, co mogłoby schronić namiot. Jedziemy dalej w kierunku Bayandalai.

Mijamy miasto i kierujemy się na północ, naszym następnym celem jest Bulgan i klify Bayanzag.

Natrafiamy na łagodnego wielbłąda, którego idę podrapać pod szyją. Porusza się, nie ma odwagi się ruszyć i słyszę tylko, jak przełyka. Jej naga skóra wygląda jak skóra żółwia. Zwykle o tej porze roku wielbłądy są strzyżone po raz pierwszy, pozostawiając futro tylko na czubku głowy i garbach, aby nie przeziębiły się w oczekiwaniu na drugie strzyżenie. To drugie strzyżenie najwyraźniej nie zostało przeprowadzone zgodnie z zasadami.

Jakiś czas później poczułem ukłucie na plecach, które okazało się być kleszczem. Nie zdziwiłbym się, gdyby była to pamiątka po łapaniu, bo biedactwa są nimi pokryte.

Jałowa równina nie przemawia do nas jako miejsce na biwak, więc wyruszamy szlakiem prowadzącym w góry.

Myśli, że coś ukrywa.

Znajdujemy ładne miejsce, które wygląda obiecująco na wschód słońca, ponieważ w tej chwili pogoda jest szara i zimna, ale bez tchu.

Kładziemy się spać ubrani od stóp do głów, na wysokości ponad 2000 metrów. Dziś wieczorem znów będziemy marznąć.

Około 23:00 wiatr nagle wzmaga się tak gwałtownie, że namiot skręca się na wszystkie strony. To robi wrażenie. Gilles wychodzi, by przestawić samochód tak, by lepiej nas osłaniał. Sprawdza cumy. Na szczęście jest dobrze zakotwiczony za pomocą naszych kołków murarskich, ale w pobliżu nie ma żadnych skalistych struktur, które mogłyby nas chronić. A teraz pada deszcz ....

Dzień 6 naszej podróży do Mongolii - odkrywanie Płonących Klifów

Przetrwaliśmy noc, ale słońce, na które liczyliśmy rano, nie pojawiło się, a deszcz nie ustępował. Dolina, która zapowiadała się wspaniale, wcale taka nie była. Szybko rozbiliśmy obóz, aby znaleźć ścieżkę, która zabierze nas do Bulgan.

Jesteśmy otoczeni przez małe gwiżdżące gryzonie, piki.

Naszym pierwszym przystankiem na drodze są petroglify Khavtsgaït, do których docieramy po błędzie nawigacyjnym na okropnej, prawie nierozsądnej drodze. Jakimś cudem udaje nam się tam dotrzeć bez żadnych uszkodzeń.

Wspinamy się na szczyt, a to, co następuje, jest niezwykle zabawnym poszukiwaniem skarbów. Korzystając ze współrzędnych dostarczonych przez Cécile i Laurenta, szukamy godnych uwagi rycin pośród niezliczonych rysunków naskalnych.

Następnie kontynuujemy naszą podróż do Bulgan, z rytualnym paliwem, wodą, zakupami i pojemnikami na śmieci, jeśli to możliwe.

Spalarnia w centrum wioski (nie wszędzie można ją znaleźć, więc czasami trudno jest pozbyć się śmieci).

Tutaj dom z wodą

Następnie docieramy do klifów Bayanzag, znanych również jako “klify ognia”, u podnóża których zamierzamy biwakować. Docieramy do nich od góry.

Niektóre platformy zostały zaprojektowane z myślą o łatwym dostępie pieszym. Jest to mekka turystów, z opłatami za wstęp i oznakowanymi szlakami.

Podążamy grzbietem z trudem, ponieważ wzmógł się silny wiatr, może 80-100 km/h? i z trudem utrzymujemy się na nogach. Wahamy się, czy zbliżyć się do krawędzi, ponieważ wiatr pcha nas tak mocno.

W oddali widać burzę piaskową. 

Wiatr i piasek są nadal tak silne jak zawsze, utrudniając nam postępy. Jesteśmy zmuszeni zawrócić. Nieliczni obecni turyści (Mongołowie) stopili się jak śnieg w słońcu.

W ciągu kilku minut niebo ciemnieje, a piasek jest wszędzie.

Sprzedawcy przy wejściu na teren pakują swoje stragany w zawrotnym tempie. Schodzimy jednym ze szlaków do podnóża klifów, mając nadzieję, że wiatr zelżeje.

Podążamy wzdłuż dna doliny, ale zainteresowanie jest bardzo ograniczone przy ograniczonej widoczności.

Słońce jest gdzieś za kurtyną piasku, ale nie może się przez nią przebić.

Następnie szukamy dużej konstrukcji, która mogłaby osłonić nasz biwak przed wiatrem. Kozy, być może do tego przyzwyczajone, nie wydają się zbytnio cierpieć z powodu silnego wiatru.

Znajdujemy monolit, w którym bawimy się w paleontologa. Bayanzag to główne złoże szczątków dinozaurów, początek skamieniałej strefy o długości kilkuset kilometrów. Mongolia jest najbogatszym na świecie obszarem występowania skamieniałości i jaj dinozaurów z okresu kredy. Znaleziono również nowe gatunki.

Jeśli chodzi o nas, mamy wrażenie, że odkopaliśmy coś, co może wyglądać jak jajka, kawałki kręgów lub coś innego? Chcielibyśmy zostać na miejscu i rozbić namiot, ale wiatr uniemożliwił biwak.

Z ciężkim sercem wracamy na płaskowyż, rozczarowani, że nie będziemy mogli spać u podnóża tych klifów, słynących z ich ekstrawagancji w świetle zachodzącego słońca.

Pogoda zmusza nas do szukania schronienia tak szybko, jak to możliwe, przed zapadnięciem zmroku. Mając niewielki wybór, udajemy się do jednej z turystycznych jurt na obrzeżach ośrodka. Zamieniamy noc w bajecznej scenerii świecących klifów na zakwaterowanie dedykowane wygodzie turystów..... THE LOOSE!!!! (cóż, jeśli o nas chodzi, to nie jest nasza filiżanka herbaty!).

Na planie konie również mają trudności z poruszaniem się do przodu.

Osiedlamy się w prostej, bezpretensjonalnej jurcie, ale korzystamy ze wspólnych gorących pryszniców i restauracji. Grupa turystów również zajmuje to miejsce.

Około godziny 22:00 wiatr ucichł, ale o wiele za późno ...

Dzień 7 naszej podróży do Mongolii - jazda do najwyższych wydm na Gobi

Budzimy się we wspaniałym słońcu. Wiatr i zawieszony piasek zniknęły!

Dzisiejsze menu obejmuje przystanek w pobliskim lesie saxaul, a następnie wyruszenie do bajecznego Wydmy Khongoryn Els 135 kilometrów stąd.

Saksauły to jedne z tych niezwykłych drzew, które opracowały wiele pomysłowych strategii przetrwania w najbardziej suchych warunkach. Zaprojektowane jak gąbki zdolne do wchłaniania wody, ich korzenie szukają wody głęboko w glebie, ich zredukowane liście ograniczają parowanie, a nawet mogą filtrować słoną wodę. Krótko mówiąc, są to drzewa, które budzą podziw i zasługują na nasz szacunek...

Spacerujemy wśród tych czcigodnych stworzeń przez chwilę, zanim kontynuujemy naszą drogę na wydmy.

Często natrafiamy na zapasy paliwa w postaci łajna. W tak surowym kraju wszystko jest dozwolone. W rzeczywistości nawet sami zaopatrujemy się w łajno, w stylu mongolskim, na wypadek potrzeby. Pick-up jest do tego bardzo praktyczny. Możemy przechowywać w nim worki z “paliwem” lub zebranym drewnem, gdy je znajdziemy, co nie jest takie łatwe na Gobi.

Każda przełęcz ma swoje własne ovoo. Są to święte pomniki, w których Mongołowie składają różne ofiary. Ten jest szczególnie godny uwagi ze względu na koncentrację rogów koziorożca.

Kilka piesków preriowych na czatach.

W oddali widać wydmy, które zaczynają nabierać kształtów.

I kilka gazeli, rzadkich zwierząt żyjących w tak suchych warunkach.

Docieramy do wydm. Przed nami bród. Jego lokalizacja, której współrzędne są podane w książce C&L, nie zmieniła się i nie mamy trudności z jego przekroczeniem.

Podczas gdy na innych wyprawach lubiliśmy rozbijać namioty pośrodku wydm, tutaj zachowujemy rozsądek, ponieważ trudności na szlakach są wystarczająco liczne, aby ich nie zwiększać. Szukamy więc ładnego miejsca na nasz biwak u podnóża tych gigantycznych hałd piasku, do których mongolscy turyści docierają na wielbłądach.

Rozkładamy namiot, wyjmujemy kołki i, jak przypomnienie, wiatr wzmaga się z potężnymi podmuchami. To jasne, że namiot może tylko odlecieć.

Chociaż spanie na miękkim piasku jest bardzo kuszące, oddalamy się nieco, aby znaleźć twardszy grunt do zakotwiczenia naszego mieszkania na stałe.

Wielbłądy pozostawiają mniej lub bardziej głębokie ślady, z pewnością w zależności od ich wagi, ale także od twardości piasku.

Czas wyruszyć na grzbiety i odkryć ogrom pustyni.

Wszystkie środki są dobre, aby dotrzeć na szczyt tej piramidy o stromych zboczach i wyraźnych krawędziach.

Te wydmy, które mogą sięgać 300 metrów, graniczą z niewielkim pasmem górskim, którego wody zasilają mały strumień, tworząc zielony pas miękkiej trawy, którą uwielbiają zwierzęta.

Pustynia, ze swoimi kształtami i krzywiznami, naprzemiennym światłem i cieniem, jest zawsze bardzo fotogeniczna.

Gilles wyciąga drona, by wykonać kilka ujęć z powietrza, podczas gdy ja przyglądam się szczytom. Właśnie wtedy widzę, jak grupa psów z pobliskich jurt wyrusza na wydmy, by zjeść dziką zwierzynę. Jeden z nich ląduje na szczycie wydmy, by podziwiać zachód słońca. Poeta?

Oboje obserwujemy, każdy na swojej wydmie, jak gasną ostatnie promienie słońca. To dość magiczne widzieć, jak wyraźnie się uspokaja i obserwuje.

Kilka zabawnych spotkań: skręcające się rośliny, kręgi utworzone przez gałązki na wietrze.

Wracamy do naszego obozu bazowego.

Światło jest nadal piękne i cieszymy się nim przez cały czas....

Dzisiejsza trasa zabierze nas z wydm do Noyon, gdzie będziemy biwakować w pobliżu.

Najpierw krótka wędrówka o wschodzie słońca w zupełnie innym świetle niż dzień wcześniej.

Wiatr, zawsze wiatr...

Odchody tworzyły zabawne barkhany.

Ślady wielbłądów z poprzedniego dnia prawie zniknęły.

Nie jest to ziarno na zdjęciu, ale ziarno rozproszone, w postaci gwałtownych, wszechobecnych wybuchów.

Powrót do namiotu na śniadanie. Jest to czas, kiedy stada są w ruchu, albo do miejsc dojenia, albo na pastwiska lub do miejsc pojenia.

Kozy beczą w poprzek naszego boiska. Podczas gdy wielbłądy są raczej dyskretne w swoich ruchach, kozy i owce zawsze robią to z fanfarami.

Przyszła kolej na konie. Niektóre z nich wychodzą na wydmy w całkowitej wolności, dopóki ogiery nie przywołają ich do porządku. Konie też mają swoją hierarchię.

Dzisiejsze wyzwanie to 3-kilometrowa piaszczysta przełęcz nad wydmami w kierunku Sevrei. Decydujemy się nie spuszczać powietrza z opon (ponowne pompowanie jest długie i żmudne). To nasz pierwszy duży obszar miękkiego piasku. Musimy utrzymać prędkość, a przede wszystkim nie zatrzymywać się.

Bardzo imponująca, ale “Nickel”, udana operacja. Zawiedliśmy więc naszą czujność i zbyt optymistycznie ruszyliśmy za przełęczą po złym torze z głębokim piaskiem. Mały błąd z dużymi konsekwencjami. Kara jest natychmiastowa: odgarnianie i odmulanie płyt, dużo wysiłku i znowu ruszamy!

Zostawiamy piasek za sobą, aby znaleźć inny rodzaj mineralnej pustyni.

Musimy zatankować w Sevrei, ale jest niedziela i jedyna stacja benzynowa jest zamknięta. Nie mamy zbyt wiele, ale stawiamy na jazdę do Noyon, gdzie mamy nadzieję znaleźć otwartą stację. Jeśli nie, będziemy musieli zaparkować tam do następnego dnia!

Udany hazard, ponieważ istnieją nie mniej niż trzy stacje benzynowe. W przypadku wszystkich z nich należy skontaktować się z numerem telefonu. Pierwsza z paliwem 92, nasza! Drugi nie odpowiada, trzeci jest właściwy, uff!

Noyon otoczone jest kilkoma kolorowymi fałdami, ale jest jeszcze wcześnie i decydujemy się jechać dalej do kanionu oddalonego o około 30 kilometrów.

Po raz kolejny mamy do czynienia z piaszczystym wiatrem, który nas przytłacza, ale tym razem nie trwa długo.

Po kilku spotkaniach ze zwierzętami docieramy do wejścia do kanionu.

Kolory różnych skał i liczne fałdy dają najpiękniejszy efekt.

Nazywam te struktury “szkieletami dinozaurów”. Mimo chmur jest księżycowo i bardzo pięknie. Korzystamy z okazji i robimy kilka zdjęć z powietrza za pomocą drona.

Decydujemy się na skrzyżowanie w masywie Khurzi Khana, aby rozbić nasz biwak na cały dzień.

Natknęliśmy się na tego dziwnego owada i innego mniej kolorowego, który trochę nas przestraszył swoimi wyraźnymi żądłami. Po kilku badaniach okazało się, że jest to odmiana konika polnego, który stracił skrzydła, “bradyporidae”, a dokładniej zychias. Wygląda na to, że ta ładna, kolorowa to samica, choć raz...

Zjadamy posiłek, cały czas mając ich na oku. Nie mogę się doczekać porannego światła, bo okolica jest naprawdę świetna.

Nieuchronnie wiatr wzmaga się późnym wieczorem. Podmuchy są straszne. Po raz kolejny zastanawiam się, czy torturowany, poobijany namiot zdmuchnie nas razem z nami. Ale kiedy się budzę, wciąż tu jesteśmy!

Dzień 8 naszej podróży po Mongolii - Dotarcie do najbardziej wysuniętych na południe punktów w Mongolii

Cóż, wschód słońca bez słońca. Chmury zajmują całą przestrzeń, cholera!

Wyruszamy w kierunku przeciwnym do kanionu, który opuściliśmy poprzedniego dnia. Kilka słonecznych chwil pozwala nam zrobić kilka jaśniejszych ujęć.

Opuszczamy kanion, aby dołączyć do szlaku do Gurvantes pod ołowianym niebem. Celem jest dotarcie jak najdalej wzdłuż drogi do Khermen Tsav, miejsca, które nie jest zbyt dostępne, a zatem warte wysiłku!

Wypróbowujemy szereg rozwiązań blokujących system zaczepów naszego GPS-a, który na większości szlaków wykonuje monstrualne skoki. Najprostszym rozwiązaniem jest zaklinowanie telefonu w jego dolnej części czapką, co nie spełni już swojej funkcji, ale archaiczny system okazuje się najskuteczniejszy.

Przejeżdżamy przez bardzo suchą strefę (tak, niektóre są bardziej suche niż inne, nawet jeśli wydaje się to niewyobrażalne), gdzie nawet saksauły oddają ducha, a następnie docieramy do bagnistego obszaru, który nie stanowi dla nas żadnego problemu, biorąc pod uwagę obecną suszę.

Trasa przebiega przez opuszczoną kopalnię fosforytów.

Kolejny błąd nawigacyjny, trochę nic, ale znajdujemy się “BIM” w głębokim piasku.

Rytuał odśnieżania (zawsze ten sam), tym razem bez talerzy...

Nasza trasa, coraz bardziej jałowa, prowadzi nas do Gurvantes. Błyskawice błyskają wszędzie, ale dostajemy tylko kilka kropel.

Tankujemy w wiosce, którą najwyraźniej nawiedziła burza z piorunami, ale udało nam się przetrwać.

Z Gurvantes, dwadzieścia kilometrów dalej, docieramy do masywu pomarańczowo-różowego granitu, z pięknym łukiem w kształcie słonia (przynajmniej takie mam zdjęcie).

To zabawna rzecz. Nic tu nie ma, żadnych stad, żadnych jurt, nie widzieliśmy żywej duszy, to totalna pustynia. A tam, na przełęczy, pośrodku niczego, POUBELLE. Dlaczego tutaj? Zagadka! W końcu, po zastanowieniu, jest to z pewnością krok w kierunku uniknięcia plagi Mongolii, pustych butelek po wódce, które rozsiane są po krajobrazie. Jeśli to zadziała....

Zbliżamy się do naszej granitowej strefy.

Oto mój słoń.

Piękne granitowe okno

Widok na masyw z tego miejsca jest fantastyczny.

 Gilles rozmawia z mongolską parą zainteresowaną dronami.

Regularnie spotykamy podróżujących we dwójkę na małych chińskich motocyklach. Są używane do wszystkiego, nawet przez pasterzy do pilnowania stad. Jeśli nie wyglądają na potężne, to wydają się niezniszczalne. Prawie wszystkie są dobrze zabezpieczone przed upadkiem i wyposażone w szerokie podnóżki dla pasażera.

Początkowo planowaliśmy tu biwakować. Chociaż miejsce jest atrakcyjne, decydujemy się przenieść do innego miejsca oddalonego o około 50 km, które Amerykanie nazywają “grobowcem smoka”. Jest to fenomenalne repozytorium skamieniałości dinozaurów, które w ogromnym stopniu przyczyniły się do rozwoju nauki. Odkryto nawet nowe gatunki. To, co czyni to miejsce tak wyjątkowym, to fakt, że był to bagnisty obszar, w którym gady gromadziły się, aby pić. Wydaje się, że wydmy spadły na biedne bestie, petryfikując je za jednym zamachem. Krótko mówiąc, Gobi nie jest kopalnią złota, ale kopalnią dinozaurów. A to miejsce w szczególności. Jeśli chodzi o nas, nie przyjeżdżamy tu dla skamieniałości, choć próbowaliśmy je znaleźć, ale dla kolorowych skał, które je zachowują (lub to, co z nich zostało).

Opuszczamy główną ścieżkę na rzecz drugorzędnej, która do niej prowadzi. Wszystko tutaj jest atrakcyjne. Nasz wybór to pomarańczowy, czerwony i biały masyw.

Spędzamy dobrą chwilę na łowieniu krabów w skalistych strukturach. To są “złote godziny”, to specjalne światło, które oczarowuje wszystko przed zapadnięciem nocy.

Dla pustynnofilów takich jak my to prawdziwa gratka!

Wszystko, co pozostało do zrobienia, to przygotowanie biwaku i kolacji, a zadania są podzielone.

I zasypiamy w absolutnej ciszy! (co oznacza, na przykład, żadnych kóz!!!!)

Dzień 9 naszej podróży do Mongolii - Odkrywanie Khermen Tsav

Budząc się w promieniach słońca, wyruszyliśmy na wędrówkę.

Podążamy wzdłuż kanionu i zauważam obszar, w którym “prawdopodobnie” znajdują się kości dinozaurów.

Myślę, że to zmarnowany wysiłek i tak naprawdę nie wiemy, czego szukać i w której warstwie!

Kontynuujemy więc wzdłuż grzbietów.

Drzewa muszą głęboko kopać korzenie, jeśli chcą przetrwać.

Docieramy na szczyt płaskowyżu, jak zawsze pokrytego czarnymi kamykami.

Mała kropka w oddali, nasz biwak.

W końcu z dumą wykopuję kość, ale wątpię, by pochodziła od dinozaura!

Szlak prowadzi dalej w kierunku Khermen Tsav.

Zatrzymujemy się przy źródle Naran Daats, aby uzupełnić wodę. Tam, dokąd zmierzamy, będziemy musieli być całkowicie samowystarczalni pod względem wody, paliwa i prowiantu, ponieważ nie znajdziemy niczego przez około 400 kilometrów. To mało uczęszczane miejsce i będziemy sami. Na wszelki wypadek uzupełniamy zbiornik paliwa 20-litrowym kanistrem (rosyjskim), który kupiliśmy. Mimo to nie jesteśmy zbyt pewni siebie.

Mijamy niezamieszkany obóz guers (jurty dla Mongołów) przed dotarciem do źródła.

To jest ścieżka, którą będziemy podążać w następnej kolejności.

Naprzeciwko ładne, kolorowe klify.

Zatrzymujemy się, by przywitać się z wielbłądami.

Następnie jedziemy ścieżką w kierunku Khermen Tsav. W drodze powrotnej mijamy samochód operatora turystycznego. To będzie nasze jedyne spotkanie z człowiekiem przez dwa dni. W kierunku Khermen Tsav nie ma nic! Żadnych ludzi, żadnych stad, po raz kolejny pustynia. Dostęp nie jest łatwy, więc turyści z przewodnikiem również nie są zbyt liczni.

Idziemy!

Rozgałęziamy się w kierunku terenu. Dobrze jest mieć ślady GPX, bo chociaż nikogo tam nie ma, jest mnóstwo śladów pojazdów. Nie wiemy, w którą stronę skręcić. Na szczęście, w przypadku rozbieżności, łatwo jest również znaleźć ścieżkę (ponieważ jest zarejestrowana, oczywiście!).

Dojeżdżamy do trudnej przeprawy przez wadi: sekcja zjazdowa, która nie stanowi problemu, a następnie wspinaczka po miękkim piasku. Na twardej części nabieramy rozpędu i przejeżdżamy przez piasek “bez śladów opon” i ukośną trajektorią w stosunku do zbocza. Zaledwie 2 metry od najwyższego punktu jechaliśmy beznadziejnie. Nie ma problemu, zawracamy. Druga próba i druga porażka tego samego rodzaju, ostatnie kilka metrów było bardziej strome. Po trzeciej próbie musieliśmy spuścić powietrze z opon, aby zwiększyć powierzchnię na ziemi: z 4 do 2 prętów. Czwarta próba okazała się właściwa. Ponieważ tor był wtedy piaszczysty, zdecydowaliśmy się nie pompować opon (długa i żmudna operacja).

W Khermen Tsav to jedyny raz podczas naszej wyprawy, kiedy spuszczamy powietrze z opon - UAZ ma wiele wad, ale też wiele zalet. W piasku w 4×4 przejeżdża całkiem dobrze, nawet z napompowanymi oponami. Poza pozycją 4×4 jest to napęd na tylne koła. Świetna zabawa podczas poślizgu na miękkim podłożu...

Spuszczamy powietrze do 2 barów, podczas gdy podmuchy piasku uderzają nas w twarz. Niezwykle silny wiatr... znowu.

Nasze wadi

Wydma przekroczona, uff!

Mały podmuch piasku później...

Ach, ach, mały błąd nieuwagi i nadal odśnieżamy (cóż, nadal jesteśmy tymi z łopatą!). Nie ma się czym martwić, poza tym, że jesteśmy sami. Na szczęście jest trochę drewna i mamy płytki odczulające, które nas wyciągną. Niebo jak zwykle wspaniałe.

Dziękuję, oddziały!

Docieramy do bram raju, Khermen Tsav, co tłumaczy się jako “pęknięcie w ścianie”. Pomiędzy jej najwyższym i najniższym punktem znajduje się 1000 metrów.

Wejście wyznacza czerwona skała. W ścianach wykrystalizowały się drobne różyczki piasku.

Khermen Tsav można zwiedzać na dwóch poziomach: kanionu i płaskowyżu.

Zaczynamy schodzić w dół, aby rozbić nasz biwak w oazie. Podążamy wzdłuż ładnego małego kanionu i wybieramy nasze miejsce. Jesteśmy zdani na siebie, więc wybór jest ogromny. Wybieramy miejsce z cieniem (trochę), osłoną od wiatru (trochę) i widokiem na okolicę (tak, nieźle!).

Nie jesteśmy sami na miejscu, !!!! Spotykamy mieszkańców tego dnia: roje much przychodzą, aby dokuczać nam podczas rozkładania namiotu. Ponieważ jesteśmy jedynymi mieszkańcami tego miejsca, musieli przekazać sobie słowo. Jeśli chodzi o komary, jeśli unikasz spodu drzew, nie ma się czym martwić.

Po rozbiciu namiotu szybko dajemy im za wygraną i kierujemy się na płaskowyż. Mijamy wyschnięte koryto rzeki, zarośnięte piaskiem, co daje świetny efekt.

Płaskowyż pokryty jest czarnymi kamykami, które błyszczą w słońcu. Podążamy nim aż do punktu widokowego z widokiem na “amfiteatr”.

Najmniejszym wyzwaniem tego dnia (zaraz po pokonaniu wydmy i związanym z tym zamuleniu!) jest zejście po miękkim piasku do kanionu. Samo zejście z góry wygląda imponująco i nie sprawia żadnych problemów, ale trzeba szybko przejść do obszaru poniżej, bez zatrzymywania się. Powrót jest niemożliwy.

Nie ma problemu i wracamy do naszego biwaku, aby zwiedzić okolicę pieszo.

Podążamy obszarem zaludnionym przez trzciny, mijamy wielkie wydmy (myśl o dinozaurach skamieniałych w ich upadku!) i docieramy do amfiteatru. Cienie opadły już na klify, ale wciąż się mienią. Bawimy się w Indiana Jonesa w kanionie i zagłębiamy się w małe zakamarki, raczej ciemne o tej porze.

Kilka ujęć z drona

Nasz mały namiot z tyłu

Naprawdę podobała nam się ta okolica i myślimy o powrocie rano po kolejne światło.

Słońce zaszło, muchy też, a my spotykamy mieszkańców nocy!

Tak się szczęśliwie złożyło, że gdy jedliśmy kolację, moja czołówka natknęła się na dwa diamenty w nocy. Były to oczy zająca, dyskretnie obserwujące w całkowitej ciemności, w nadziei na wyłapanie czegoś.

Jeszcze nie raz się na niego natkniemy.

Wtedy jeż “potrójnie galopuje” obok. Zaintrygowany postanawiam zbadać sprawę nieco dokładniej. Jest to rodzina jeży, które uderzają w dzwonek z resztkami po spotkanym rano przewodniku, który zostawił im coś do życia. Następnie obserwuje mnie nieśmiała mysz.

Jeśli w ciągu dnia nie zwracamy na to większej uwagi, zdajemy sobie sprawę, że znajdujemy się na ogromnym szwajcarskim serze. Wszędzie setki dziur, mieszkańcy cierpliwie czekający na noc. Zostawiamy talerz tego, co możemy, i trochę wody. Rano nie ma już nic!

Dzień 10 naszej podróży do Mongolii - powrót na północ, na zielone stepy

Rano niebo jest bardziej niż groźne. W oddali błyskają pioruny. Wiemy, że ten szlak może stać się skomplikowany w deszczową pogodę, więc porzucamy piękne poranne światło, którego i tak nie ma, aby spróbować szybko uciec przed zbliżającą się burzą.

Po raz kolejny, pomimo czarnego nieba ze wszystkich stron, uniknęliśmy kropli. Na końcu pasa startowego korzystamy z okazji, aby ponownie napompować opony, zanim zrobimy to w deszczu.

Musimy iść w kierunku Ałtaj, aby dotrzeć do Ulaan Yabar w dwa dni, trasami Shinejinst i Biger.

Zostawiamy za sobą trochę kurzu!

Piękna panorama.

A potem kilometry mijały w deszczu. Mile i mile toru bez widoczności - to długi czas! Ale to sprawia, że jest mniej zakurzony... Bardziej błotnisty!

Znajdujemy się na płaskowyżu na wysokości ponad 2000 metrów i jest bardzo zimno.

Wykorzystujemy naszą cierpliwość do granic możliwości i zatrzymujemy się na “wspaniałym kempingu” z trawą, gdzie mamy gigantyczne boisko, przy którym bledną wszystkie kempingi we Francji i Nawarze. Tylko stada konkurują o naszą uwagę.

Tego wieczoru po raz pierwszy rozpaliliśmy ogień, aby się ogrzać i zjedliśmy kolację w schronisku. Około 20:00 przycisk “wiatr” został włączony i przez całą noc namiot był w chaosie, prawie tak samo jak ci, którzy próbowali spać, zatykając najmniejsze zimne wejście w kołdrze. 

Poranek nie był lepszy. Tak bardzo, że ubrani na dziewiątkę, szybko zdemontowaliśmy namiot w deszczu i pominęliśmy śniadanie. I tak zmarzliśmy. Wyruszyliśmy więc ponownie, wciąż w deszczu.

Przejeżdżamy przez miasta, w których pogoda pozostawiła swoje ślady.

Dom na wodzie, z nogami w wodzie.

W ulewie mijamy dwóch młodych pasterzy. Jeden z nich przyszedł się z nami przywitać. Podchodząc bardzo delikatnie, chciałem zaoferować mu trochę słodyczy, ale jego zaciekły koń powalił go na ziemię. Musiał kuśtykać za nim. Było nam przykro, ale nie mogliśmy mu pomóc, tylko pomachaliśmy do niego po upewnieniu się, że odzyskał konia.

Pies pasterski przychodzi z wizytą. Czy jest to pies Bankhar, odporny na ekstremalne temperatury i zdolny do ochrony stad przed atakami wilków? Bankhary zostały ponownie wprowadzone w celu przywrócenia koczowniczego ekosystemu i stylu życia, po tym jak zostały wytępione w okresie sowieckim.

Bardzo interesujący artykuł: www.ledevoir.com/monde/566230/des-chiens-a-la-rescousse-des-steppes-de-la-mongolie 

To prawda, że wiele psów, które spotkaliśmy, ma taką samą fizjonomię jak ten.

Żaden z nich nigdy nie był agresywny, ale odwiedzają nas i osiedlają się spokojnie w pełnej szacunku odległości, niezależnie od tego, czy szukają jedzenia, czy nie. Wszystkie miały takie samo nastawienie. Potem spokojnie odchodzą.

Dzisiejsza błotnista podróż znacznie zmieniła profil naszego samochodu. Korzystamy z przejazdu w pobliżu kanałów na środku pustyni, aby go wypolerować.

Skorzystaliśmy również z okazji, aby sfotografować kilka bardzo aktywnych myszoskoczków.

Zaskoczony znalezieniem wielbłądów na wysokości 2000 m n.p.m. 

Przed dotarciem do Ulaan Yabar zatrzymujemy się w Biger, aby zaopatrzyć się we wszystko po trochu. Wygląda na to, że nieczęsto widuje się tu zachodnich turystów, a w sklepach spożywczych często jestem mylony z kosmitą. Wołamy dzieci, aby przyszły i zobaczyły “zjawisko”, ale także mówiły po angielsku, aby mogły z nami porozmawiać. Często jest to tylko kilka słów. Chociaż z pewnością uczą się angielskiego, najwyraźniej nie praktykują go zbyt często. Dzieci często boją się mnie (czy rozpoznają profil nauczyciela?). Raz zostałyśmy poczęstowane ciastkami i słodyczami przez sklepikarkę, która zadzwoniła do swojej córki. Dziwne uczucie bycia ciekawostką.

Domy w wioskach są w większości zamknięte. W rezultacie proste ulice wydają się zabarykadowane i puste. Życie koncentruje się wokół “sklepów”. Aby dostać się do tych wiosek, trzeba spędzić kilka godzin na drogach, a kiedy mówimy “ulica”, bardzo rzadko zdarza się, że w ogóle jest asfalt, a czasami są one nawet całkowicie wyboiste. Nie ma potrzeby stawiania znaku 30 km/h.

Zbliżamy się do podnóża gór Gobi Ałtaj, a wszyscy Mongołowie, których spotykamy, to mocno okryci górale.

Oferujemy białe wino, specjalność Bigera. Gdzie są winorośle? Najwyraźniej wino jest robione z gliny (patrz zdjęcie na butelce). Nie jest drogie, ale nie powtórzymy tego doświadczenia, ponieważ nie jest daleko od octu.

Pod ołowianym niebem jedziemy ścieżką w kierunku Ulaan Yabar.

A potem słońce powraca, gdy zbliżamy się do miejsca.

Rozbiliśmy obóz u podnóża czerwono-pomarańczowych struktur skalnych.

Widok na pasmo górskie Gobi Ałtaj jest wspaniały, choć chmury zasłaniają zachodzące słońce.

Z naszego kempingu widzimy ostatnie światło.

Kolejny wymarzony biwak, co za uczucie wolności, jakie mamy szczęście....

Dzień 11 naszej podróży do Mongolii - Kolorowe formacje skalne

Wczesna pobudka w promieniach słońca. Planowana wędrówka do “la belle lumière” przed śniadaniem.

Źródło i kilka małych strumieni przecinają te złe tereny. Podążamy wąwozem przez kilka metrów,

aby zdobyć wysokość wśród wielokolorowych skał.

Pokryte śniegiem góry zaczynają się pojawiać, ukazując się w pełni w najwyższym punkcie oznaczonym kopcem.

Spotkanie z bardzo hałaśliwym ptakiem, głuszcem?

Piękny widok na naszą dolinę ...

... i na nasz obóz, do którego wracamy na śniadanie i kilka zdjęć z drona.

Przed rozbiciem obozu korzystamy z wody, by w końcu zrobić pranie i umyć włosy.

Cofamy się, aby dotrzeć do skrzyżowania i udać się na północ w kierunku Ałtaju. W słońcu kolorowa droga jest piękna jak zawsze.

Gilles wybrał szlak, który nie jest głównym szlakiem. Jest bardzo piękny, prowadzi przez góry, ale z pewnością jest znacznie dłuższy. Nie żałowaliśmy naszego wyboru, ponieważ krajobrazy są tak wspaniałe. Nie zbliżyliśmy się jednak do kopalni złota, ani nie natknęliśmy się na słynnych “ninja” kopiących złoto.

Kolejny z tych słynnych ovoos z wieloma skarbami!!!!

Przez wiele godzin nie mijamy absolutnie nikogo na tej drodze. Jest sucho, nawet jurty i stada opuściły to miejsce.

Mijamy kilka nieużywanych budynków i znajdujemy strumień, nad którym możemy urządzić piknik. W końcu trochę trawy i stada bydła.

Pies dotrzymuje nam towarzystwa i dzieli z nami posiłek, oczywiście zaledwie kilka metrów dalej.

Dwóch kowbojów na motocyklach, strażników koni, przychodzi podzielić się sokiem owocowym. 

Dojeżdżamy do wspaniałej przełęczy. Droga jest kolorowa, wyłożona skałami, które są nie mniej kolorowe. Jesteśmy niedaleko 3000 metrów.

Jak zwykle nie widać tego na zdjęciach, ale wieje bardzo silny wiatr.

Klacze czekające na dojenie. Tutaj pije się sfermentowane mleko klaczy. Źrebięta są przyprowadzane razem z matkami, które pozwalają się wydoić. Źrebięta mogą wtedy mieć swoją “kolej na mleko”.

Dojeżdżamy do miasta Ałtaj, które nas nie uwiodło. Odpoczynek, kosze na śmieci itp... i jedziemy dalej na północ w kierunku Uliastaju, aby zbliżyć się do naszego następnego celu, źródeł Mukhard i jeziora Khar Nuur.

centrum handlowe przy wjeździe do miasta.

Podobnie jak w większości miast o określonej wielkości, pobierany jest podatek wyjazdowy w wysokości 1000 MTK.

Decydujemy się na biwak wzdłuż rzeki w drodze do przełęczy Gantsiin, która wznosi się na 2540 metrów, około 50 kilometrów od Uliastaï. Nie tylko my uważamy, że jest to idylliczne miejsce, z licznymi jurtami wzdłuż brzegów rzeki i wieloma samochodami załadowanymi na wakacje, przejeżdżającymi raz po raz późno w nocy.

Spotykamy nasze pierwsze jaki (a dokładniej dzos, krzyżówkę krowy i jaka).

Dość późno w nocy słyszymy stąpanie i gwizdanie w pobliżu namiotu. Jaki wracają do stada ze swoim opiekunem. Trochę imponujące, gdy jesteś w namiocie.

Dzień 12 naszej podróży do Mongolii - Dotarcie do Uliastai

Śniadanie we wspaniałym słońcu to bardzo ożywiona sprawa.

Najpierw mamy towarzystwo latawca.

Z, niestety, zwykłymi odpadkami z butelek po wódce.

Potem jaki, bardzo, bardzo blisko. Co za rozkosz!

Są zabawne w poruszaniu się, wydając małe pomruki przypominające świnie.

Wracamy do Uliastaï drogą przez dość zielone doliny.

Pieski preriowe.

Stado w eskadrze, zaznaczone tutaj na niebiesko

Dojeżdżamy do Uliastaï, stosunkowo dużego miasta, nawadnianego przez liczne odnogi rzeki, które nadają mu raczej sympatyczny wygląd, przynajmniej ze szczytu górującej nad nim buddyjskiej świątyni.

Korzystamy z okazji, aby zjeść posiłek w restauracji, tym bardziej, że nadciąga burza z piorunami. Restauracja nie była zbyt dobra. Menu było w cyrylicy, bez zdjęć, a kelnerka mówiła tylko po mongolsku. W rezultacie musieliśmy wybrać nasze danie na chybił-trafił!

Robimy kilka przystanków w różnych sklepach spożywczych, aby zbudować spiżarnię, która odpowiada nam tak bardzo, jak to możliwe, w kraju, w którym owoce i warzywa prawie nie istnieją, a następnie wspinamy się do świątyni.

zupełnie nowe kółka modlitewne.

Piękne okazy jaków w parku u podnóża świątyni.

zbyt słodkie. Sucha drzemka.

Kontynuujemy naszą podróż w kierunku źródeł Mukhard, starając się dotrzeć jak najbliżej.

Okolice miasta otoczone są pięknymi formacjami granitowymi.

Mongolska autostrada.

Żelazo faliste to piekło! Musisz przekroczyć 50 km/h, aby nadawało się do życia. W przeciwnym razie ma się wrażenie, że samochód rozpadnie się od wibracji. Wyjaśnia to również, dlaczego każdy ma swój własny sposób na uniknięcie tego zjawiska.

W końcu dotarliśmy do celu i skierowaliśmy się do najbliższego źródła nr 2. Zmiana planów.

Musimy zjechać z wydmy i przejechać przez równinę miękkiego piasku, gdzie widzimy wiele piaszczystych pojazdów. Po raz kolejny decydujemy się nie spuszczać powietrza.

Udany zakład!

Planowaliśmy biwakować w pobliżu źródła w punkcie wskazanym w książce Cécile i Laurenta. Jednak dostęp do źródła jest teraz płatny i zamknięty dla samochodów. Wyruszyliśmy więc pieszo, aby zbadać źródło.

Decyduję się wejść na szczyt, Gilles ze stopami w lodowatej wodzie. Turyści tutaj to Mongołowie, z których większość wynajmuje konie.

Duża wydma otaczająca zielony wodopój jest bajeczna. Brzegi kwitną, co nie jest zbyt powszechne w Mongolii o tej porze roku.

To właśnie u podnóża tego amfiteatru tryska źródło.

Gilles z powodzeniem wspina się na wydmę, aby ją rozśpiewać. 

Woda pojawia się u podnóża wydmy.

Konie czekają na swoich jeźdźców, którzy bawią się na wydmie. Właśnie wtedy widzę, jak ta biedna bestia utknęła. Nie może się wydostać i macha nogami. W końcu pozwala sobie upaść na miękki piasek. Przykro mi patrzeć na ten smutny spektakl. Nie wszystkie konie są tutaj takie same. To niewolnicy, którzy przewożą mongolskich turystów przez cały dzień, podczas gdy wielu w Mongolii jest całkowicie wolnych. W rzeczywistości to wielka przyjemność widzieć, jak wędrują tam, gdzie im się podoba, bez ograniczeń, bez barier.

O świcie musimy wyruszyć, aby znaleźć miejsce na biwak przed zapadnięciem zmroku, ponieważ nasze nie wchodzi w rachubę.

Decydujemy się na powrót drogą wodną, mniej męczącą niż chodzenie po piasku, ale potem jest zimno, posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że granica jest nie do zniesienia. Przybywamy z wielkim skokiem, aby ogrzać nasze stopy, zdrętwiałe od gorącego piasku.

Wracamy do samochodu, kilometr dalej, a strażnik pokazuje nam swoją odznakę i prosi o uiszczenie opłaty za wstęp w wysokości 5000MNT. Później dowiadujemy się, że było to 3000. To jedyny raz, kiedy zostaliśmy oszukani. Niezbyt ładny widok.

Ale słońce zachodzi bardzo szybko i musimy ponownie przejść przez piaszczyste pole, omijając zejście z dalszej podróży. Musimy się spieszyć. Właśnie wtedy mężczyzna uprzejmie prosi nas o zabranie czwórki młodych ludzi do naszego pojazdu. Zdajemy sobie sprawę, że w przeciwnym razie musieliby wrócić pieszo na wydmę... Zabieramy ich więc na pokład. Wyzwanie: przejazd przez duży obszar bardzo miękkiego piasku. Musieliśmy przyspieszyć na podniesionym torze. Dość powiedzieć, że nasi niespodziewani goście w sekcji pick-upa mieli nie lada orzech do zgryzienia, biorąc pod uwagę głęboki piasek. Po małym błędzie w trajektorii utknęliśmy w piasku. Tak więc posiadanie mięśni do pchania bardzo się przydało.

Młodzi ludzie pomagają nam łopatą i ruszamy w drogę.

Po dotarciu do celu widzimy, jak pędzą do pojazdu (z głupim strażnikiem, nawiasem mówiąc). Jaja! W rzeczywistości nie chcieli przeciążać swojego samochodu, aby nie utknąć w piasku. Młodzi ludzie odjeżdżają bez słowa podziękowania, ale to bardzo mongolskie.

Jedyne, co musimy zrobić, to znaleźć miejsce do rozbicia namiotu przed zmrokiem, ponieważ nie mamy prawie żadnego oświetlenia (rosyjski pojazd, w którym wszystko się rozpada w miarę postępu podróży).

Rozbijamy nasz namiot na wyżynach, wystarczająco daleko od turystycznych obozów jurtowych. Nie brakuje nam miejsca i nie przeszkadzają nam sąsiedzi.

Namiot rano, za mało światła wieczorem.

Wiatr raz po raz unosi się, by uśpić naszą czujność.

Dzień 13 naszej podróży do Mongolii - Zwiedzanie ciekawego czarnego jeziora i źródeł na wydmach

Dzisiejszy program obejmuje źródło Mukhard 1 i drogę do jeziora Khar Nuur, wszystko stosunkowo blisko. Tak, ale! Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z trasą, która jest jak pakiet niespodzianek. Gilles nazwie dzisiejszy szlak HORRIBILIS na końcu!

Naszym pierwszym przystankiem jest wioska Erdenekhaikhan, gdzie tankujemy paliwo. Trzymamy kciuki, jest niedziela. Uff, wszystko w porządku, możemy wyruszyć do wiosny numer 1.

Droga do celu jest bardzo piaszczysta. Przyzwyczailiśmy się już do tego i nie będziemy używać łopat.

Przy tym źródle jesteśmy sami, nie licząc stad cieszących się chłodną wodą. Miejsce nie wydaje się być turystyczne

 Ta zielona wstęga pośrodku wydm jest niesamowita. Kilka zdjęć z drona daje wyobrażenie o jej wielkości.

Schodzimy do podnóża piaszczystego amfiteatru. Woda jest znacznie chłodniejsza niż poprzedniej wiosny, a nawet bardziej orzeźwiająca w tym upale.

Kolejna “śpiewająca wydma”, niski dźwięk tybetańskiego rogu. Zawsze zadziwiające. Wszystko, co musisz zrobić, to zejść na tyłek, zabierając ze sobą piasek z tego ciężkiego zbocza.  

Ze szczytu wydmy owce i kozy przybywają falami.

Czerpią przyjemność z pędzenia w dół stoku.

Jest to sygnał dla krów do powrotu na wydmy, podczas gdy konie decydują się dołączyć do amfiteatru. Zabawa do oglądania.

Kontynuujemy wzdłuż wody do brodu. Wielu Mongołów obozuje w tym przyjemnym miejscu. Przejście przez bród to czysta formalność.

Setki maleńkich kropek na niebie.

Sępy mnisie, bardzo imponujące.

Wracamy do Erdhekhaikhan, gdzie, dla bezpieczeństwa, tankujemy i korzystamy z karty miejscowego, aby napełnić nasze butelki w domu z wodą. Wracamy naszymi krokami do skrzyżowania źródła 2 i jedziemy ścieżką do jeziora Khar Nuur, tego przechodzącego przez łuk, słynnego HORRIBILIS.

Niespodzianka! Trasa przebiega przez odcinek wydm. Trochę zabawy, ale też dużo napięcia!

Po tym następuje dość stroma przełęcz oferująca nam piękny widok na naszą piaskownicę, wyzwanie dnia. Podjazd na 1 biegu w pozycji 4×4, tyle jeśli chodzi o nachylenie.

Wtedy tor stał się przerażający. Średnia prędkość około 10 km/h. Nie można było jechać szybciej niż sekundę, ponieważ pojazd był tak rozpędzony. Z trudem dotarliśmy do łuku, którego nie przekroczyliśmy, ponieważ w tym miejscu ludzie przychodzą robić zdjęcia. Tutaj dwa samochody blokują drogę. Nie spieszą się i nie mają zamiaru nas przepuścić. Omijamy je więc.

Szlak jest nieprzyjemny, ale widok przez całą drogę jest nadal wspaniały. 

Zjazd do sekcji z jeziorem jest spektakularny, z finiszem nad wydmami, które najechały ogromne czarne głazy.

Jurta i samochody dają poczucie skali otaczającego krajobrazu.

Schodzimy na podłogę owiec.

W rzeczywistości jest to sezon koszenia.

Nasze plecy są pełne, ale decydujemy się na biwak w miejscu, gdzie wydmy wpadają do jeziora. Przed nami jeszcze 18-kilometrowa trasa wzdłuż jeziora.

Jurty nad jeziorem koszą garściami.

Docieramy w pobliże laguny, gdzie rozbito kilka obozów turystycznych. Jest to również miejsce biwakowe. O tej porze roku jest ono bardzo zatłoczone, z namiotami i grillami rozsianymi po okolicy. Nie przyjechaliśmy do Mongolii, aby być jeden na drugim, więc wolimy oddalić się, aby rozbić nasze namioty. Szkoda, że nie będziemy spać u podnóża wydm, a to prawda, że laguna jest dość ładna.

Wspinamy się, by rozbić obóz. Znajdujemy się sami z widokiem - co prawda nie u podnóża wydm, ale na jezioro.

W oddali stado koni dociera do wydm.

Rozpalamy ognisko z całego drewna, które udało nam się zebrać, ponieważ tego wieczoru jest jeszcze zimno, a wiatr się wzmaga.

Dzień 14 naszej podróży do Mongolii - Majestatyczne widoki nad czarnym jeziorem

Budzimy się w promieniach słońca, ale przy bardzo zachmurzonym niebie. Nasz cel na ten dzień: dotrzeć do jeziora Bayan Nuur, po spacerze w tej pięknej scenerii.

Tu i ówdzie natrafiamy na ścinki owiec, które prawdopodobnie spadły z jakiejś ciężarówki.

Podchodzimy do wydm na krótką wędrówkę, ale nie po ruchliwej stronie laguny. 

Po pokonaniu pieszo kilku wydm docieramy do jeziora. Podziwiamy przelot setek kormoranów przez jezioro.

Woda jest krystalicznie czysta. Zanurzamy się w niezbyt zimnym jeziorze. Gilles wyciąga drona, a ja wspinam się na najwyższą wydmę w okolicy, skąd mam wspaniały widok.

Widoki z lotu ptaka.

Jedną wydmową piosenkę później jedziemy 18-kilometrową ścieżką w przeciwnym kierunku z powrotem na naszą trasę. Światło jest zupełnie inne niż poprzedniego dnia, oferując nam zupełnie inny krajobraz. W powietrzu wisi burza.

Następnie kierujemy się na północ wzdłuż jeziora.

Bardzo eleganckie żurawie damselfly.

Gęsi pręgowane

Po tej stronie jezioro jest znacznie bardziej wzburzone. Piknikujemy w pięknym, ale wietrznym miejscu w pobliżu stacji naukowej.

Następnie opuszczamy jezioro i kierujemy się na północ bardzo piaszczystym szlakiem. Pomyślnie przekraczamy pierwsze pole wydm, bez żadnej deflacji.

Tor z blachy falistej, trochę piaszczysty. Całkiem przyjemna. Przełęcz później zbliżamy się do nowego pola wydmowego.

W samochodzie panuje pewne napięcie, ale udaje nam się przez nie przebrnąć.

W okolicy jest drewno, które może być rzadkim towarem. Na wszelki wypadek korzystamy z okazji, by zatankować.

I nowe pole wydmowe!!!!!

Jeszcze jedna przełęcz i docieramy do ładnego miejsca, w pięknym świetle, w pobliżu miasta Tsetsen uul.

Duże drzewa!

Zakupy, woda i szybkie spojrzenie na wiejski klasztor. Nie udało nam się zatankować. Długa kolejka na próżno czeka na naładowanie pompy zasilającej stację. Poczekamy na tankowanie w następnej wiosce.

Następnie podążamy szlakiem do oddalonej o 50 kilometrów wioski Santmargats. Wszędzie pada deszcz, ale my wciąż jesteśmy suchi.

Piaszczysty, ale pełen kolein tor, po którym trzeba jechać z odpowiednią prędkością, to świetna zabawa dla kierowcy.

Odstraszamy kilka sępów od ich tuszy.

Tankujemy benzynę przed dalszą podróżą.

Przekraczamy bród i jedziemy dość kiepską ścieżką w kierunku jeziora Bayan Nuur. Omijamy erg Bor Khyar z jednej strony i rzekę z drugiej. Wkrótce gubimy szlak w bagnistym labiryncie, ale pasterze w pobliżu swojej jurty kierują nas z powrotem na właściwą drogę.

Docieramy do wschodniego krańca słonego jeziora Bayan Nuur. Obóz guers (jurt) zajmuje idealne miejsce z widokiem na wydmy, które zanurzają się w jeziorze. Zatrzymuje się tu kilka osób, ale jesteśmy daleko od ruchliwego jeziora Khar Nuur. Przedzieramy się dalej. W pobliżu pasie się tylko koń.

Bez owadów, bez komarów, rozbijamy namiot. Oczywiście pod wiatr...

Krótkie przywitanie.

Jedliśmy “stopy w wodzie” przy zapierającym dech w piersiach zachodzie słońca.

Poranne światło na zaskakująco spokojnym jeziorze. To, co nie jest tak spokojne, to roje małych, irytujących much, które kolonizują przestrzeń, gdy tylko wiatr ucichnie. Bezzwłocznie składamy namiot, ponieważ jest to naprawdę irytujące i natrętne.

Dość szybko opuszczamy jezioro, kierując się na północny zachód wzdłuż ścieżki, która zabierze nas do głównej drogi asfaltowej, znanej jako środkowa droga, która biegnie wzdłuż innego jeziora, Khyargas Nuur, gdzie planujemy biwak.

Początkowo piaszczysta ścieżka wyłożona pięknymi pastelowymi wydmami ustępuje miejsca całkowicie jałowej strefie, w której spotykamy wielbłądy.

Wtedy zdajemy sobie sprawę, że nasza opona jest częściowo spuszczona. Na szczęście mieliśmy kompresor. Co prawda zajmuje dużo miejsca w bagażu i waży ponad 9 kilogramów, ale przydał się kilka razy. Z pewnością jest to niezbędny element wyposażenia, jeśli nie chcesz mieć problemów z oponami. To element bezpieczeństwa podczas takiej podróży.

Wróciliśmy na trasę i jesteśmy w pełni sił!

Système D, zapobiegający otwieraniu się klapy, do wymiany każdego ranka..... UAZ ma mocny silnik i zawieszenie, ale nic nie zamyka się prawidłowo, wycieraczki piszczą, szyby od czasu do czasu się nie podnoszą.

Ostatecznie jezioro Khyargas nie przypadło nam do gustu. Przypomina trochę Lazurowe Wybrzeże, a co więcej, nie jest zbyt czyste, więc nie mamy ochoty tam pływać. Planowałem jechać dalej do ładnego punktu z czystą wodą, o którym wspomnieli Cécile i Laurent w swojej książce, ale dodałoby to kolejne 70 kilometrów trasy, więc decydujemy się zrezygnować i kontynuować naszą trasę, biwakując, kiedy tylko mamy na to ochotę. Podążamy asfaltową drogą przez około 30 kilometrów i wjeżdżamy na ścieżkę, która zabierze nas do wioski Ölgii.

Północny kraniec jeziora jest znacznie bardziej dziki, bez infrastruktury i bardzo piękny. Ale jest jeszcze wcześnie i decydujemy się kontynuować naszą drogę.

W końcu docieramy do Ölgii, gdzie zaopatrujemy się w zapasy. Jezioro na obrzeżach miasta pozwala nam rozbić obóz na wieczór, wysoko w górach.

Otaczające kolorowe skały i linia brzegowa jeziora otoczona żółtą trawą oferują nam kolejny wspaniały widok na nasz biwak.

Namiot nadal stoi na silnym wietrze, który przewraca go z boku na bok. Potrzeba nas dwóch, aby upewnić się, że nie zdmuchnie go, zanim kołki murarskie zostaną wbite, gwarantując skuteczne mocowanie!

Budujemy piękny kominek na drewno, aby utrzymać ciepło, ale także gotować, ponieważ martwimy się, że nasza ostatnia butla z gazem skończy się lada dzień.

Dzień 14 naszej podróży po Mongolii - Jeziora położone pośrodku niczego w Mongolii

Dziś musimy dotrzeć do jeziora Achit, naszego końcowego przystanku na drodze do jeziora Üüreg, naszego ostatecznego celu na północnym zachodzie, blisko granicy z Rosją. Następnie, z braku czasu, będziemy musieli dotrzeć do Ułan Bator, przez kilka dni drogą asfaltową.

W międzyczasie zaplanowaliśmy krótką wędrówkę 18 kilometrów dalej (w przeciwnym kierunku niż nasza trasa), przez kolorowe wąwozy.

Około 6-kilometrowa wędrówka, którą odbyliśmy w przeciwnym kierunku niż trasa opisana w książce Cécile i Laurenta, ponieważ szliśmy z północy.

Omijamy mały strumień z bagnistym otoczeniem, w opuszczonym, ale kolorowym krajobrazie.

Zdjęcia lotnicze dają zupełnie inne wrażenie.

Jedziemy ścieżką w przeciwnym kierunku z powrotem do wioski Ölgii. Ciek wodny ciągnie się dalej za wąwozem, z bajecznymi kolorami pomimo ostrego światła. Niestety, nie mamy na to czasu, ale chętnie wybrałbym się na wędrówkę wzdłuż wody, gdzie pije wiele zwierząt. Robię kilka zdjęć ukradkiem, podczas gdy Gilles bierze prysznic w gorącym słońcu.

Tankujemy w Ölgii, ponieważ czeka nas długa jazda bez tankowania.

Słupy energetyczne w Mongolii są dość zadziwiające. Aby drewno nie dotykało ziemi i nie gniło, stosuje się system D.

Aby dotrzeć do jeziora Achit, przechodzimy przez jezioro Shatsagai, a ścieżka prowadząca do niego jest bardzo piękna.

W oddali ośnieżone szczyty masywu Kharkhiraa.

Przed dotarciem do wspaniałego jeziora Shatsagai gubimy szlak i gubimy się w granitowym krajobrazie górskim. Samo w sobie nie jest to problemem, ponieważ krajobrazy są bardzo piękne, ale zwiększyło to liczbę kilometrów, które musieliśmy pokonać, i to dość znacznie!

Uwielbiam jezioro Shatsagai, które jest naprawdę piękne.

Kontynuujemy szlak do jeziora Achit. To piękny szlak, bardzo zabawny i trochę piaszczysty. Napęd pozwala ścigać się na zakrętach. Prawdziwa gratka (dzięki UAZ).

Tutaj, wełniane drzewa!!!!

Mijamy liczne okrągłe tumuli (starożytne kopce grobowe). W Mongolii jest ich wiele.

Balbals

Widoki z lotu ptaka

Tornado piasku

Zbieramy trochę drewna pod czujnym okiem.

Przejeżdżamy przez bród i korzystamy z okazji, by zatankować wodę (do wzięcia prysznica i umycia się).

Mała oaza zieleni pośrodku tego jałowego krajobrazu i docieramy do jeziora Achit. Naszym pierwszym kontaktem były roje małych motyli okupujących drzewa.

Biwakowanie nad wodą nie wchodzi w grę, ale musimy też uciec od krzaków. Kierujemy się na południową część jeziora, znaną ze swoich widoków. To oczywiste, że w wieczornym świetle pomarańczowo-czerwone kolory na tle błękitu spokojnego jeziora są wspaniałe.

Dwa balbale niedaleko naszej lokalizacji.

Gdy zaczynamy rozkładać nasz biwak, odwiedza nas gość. Nazywa się Norlan i mówi nam, że pochodzi z Kazachstanu. Oferujemy mu sok owocowy, a on w milczeniu przygląda się, jak rozbijamy obóz. Niewzruszony naszym koczowniczym duchem, w końcu decyduje się pomóc Gillesowi rozstawić naszą jurtę.

Norlan Kazach

Dzień 15 naszej podróży po Mongolii - Jezioro Achit

Rozbijamy obóz w słońcu, po zwykle zimnej i wietrznej nocy. Nie jesteśmy sami: latawce okupujące pobliskie skały odwiedzają nas. To urzekające. Nie są nieśmiałe, a nawet zaciekawione i podchodzą do naszego namiotu.

Gilles gra w wafla, a oni na pewno mają bystre oko i idą prosto do celu.

Zamierzamy trochę się powspinać.

Jezioro jest zamieszkane przez wiele ptaków. Tutaj stado gęsi bernikli białolicych. Jest to jeden z niewielu ptaków wędrownych, które przekraczają Himalaje. Aby zaoszczędzić energię, latają wzdłuż topografii zamiast na stałej wysokości.

artykuł z “pour la science”: https://www.pourlascience.fr/sd/ethologie/des-oies-qui-font-les-montagnes-russes-sur-l-himalaya-12038.php

Cofamy się, by ponownie wjechać na szlak, kierując się na północ. Musimy przejechać przez górniczą wioskę Khotgor. Droga prowadząca do niej jest usiana bryłami węgla zgubionymi przez ciężarówki.

Kolejka oczekujących ciężarówek jest imponująca. Tankujemy szczęśliwie, bo niewiele brakowało, by paliwo się skończyło. Stacja benzynowa oferuje teraz 92 oktany, co nie miało miejsca, gdy Cécile i Laurent pisali swoją książkę. Nawiasem mówiąc, zawsze znajdowaliśmy 92, nawet w najbardziej odległych zakątkach.

Następnie przechodzimy przez bujne zielone doliny z meandrującą rzeką. Liczne jurty zajmują każde zbocze i trzeba przyznać, że trawa jest tu raczej miękka.

Przerwa na piknik - jelenie kamienie/tumulusy.

Kamienie jelenia to kamienne bloki, czasami duże, z wyrytymi, między innymi, zwierzętami, które są w połowie jeleniami, a w połowie ptakami. Pochodzą one z epoki brązu (między 1500 a 500 r. p.n.e.) (bardziej szczegółowe i interesujące wyjaśnienia w książce C & L).

2 z 4 twarzy

Stado jaków gromadzi się w chmurze kurzu, z dużą ilością chrząkania. Ścieżka jest dość nierówna, jeśli nie wręcz zła.

Następnie mijamy niezwykle imponujące zbiory runa leśnego!!!!

Tuż przed dotarciem nad jezioro Üüreg, wspaniałe wraz z górami, które oddzielają je od Rosji, zatrzymujemy się w pobliżu mekki tumuli i balbali, stojących kamieni, które oznaczają lokalizację grobu. Niektóre z nich przedstawiają postacie ludzkie. Wiele grobowców w tym pięknym miejscu zostało wybranych jako miejsce ostatniego spoczynku.

Schodzimy nad jezioro, by poszukać miejsca na biwak.

Mijamy jedyną turystyczną jurtę. Nasz wybór pada na czarną kamienistą plażę - być może jedyną. Wyzwaniem jest znalezienie płaskiego miejsca, w którym będziemy mogli sprawnie rozbić namiot. Nabieramy wysokości i znajdujemy to, czego szukamy.

Wtedy czarne chmury nadciągają ze wszystkich stron i otaczają nas. Będziemy musieli poczekać, aby rozbić obóz!

To takie piękne, to czarne niebo na tle błękitu jeziora. Robię zdjęcia telefonem, aby uzyskać jak najwięcej panoram, stojąc na nogach, ponieważ wiatr jest tak gwałtowny, myśląc, że mój niezwykły telefon zrekompensuje wszystkie podmuchy. W końcu mam horyzonty jak z kolejki górskiej i wszystko poszło na marne. Nie, mój telefon nie jest tak niesamowity, jak sobie wyobrażałem... Na szczęście refleks jest! (ale bez panos).

Nasza żwirowa plaża. Szybka kąpiel w basenie, ponieważ nigdy nie należy przegapić okazji do umycia się dużą ilością wody. Basen nie jest podgrzewany.

W końcu rozbijamy namiot, ponieważ wszędzie wokół nas spadają chmury, ale nas nie dotykają.

Wyruszyliśmy na eksplorację w kierunku zachodnim.

Chmura grzybów.

Inny, równie nieporęczny.

Nadszedł czas, aby zająć się jurtami, ponieważ zbieramy stada, aby je przenieść. Dużo się dzieje.

Światło jest piękne, a ujęcia liczne.

Właśnie wtedy natrafiamy na coś niespotykanego! Stado owiec i kóz jest w drodze, ale nie zostanie wystawione na próbę przez ogień, ale przez wodę. Muszą przejść przez ramię laguny, aby dotrzeć do brzegu. To niesamowite, a my jesteśmy urzeczeni spektaklem rozgrywającym się przed naszymi oczami, w zgiełku niewiarygodnego beczenia i zwierząt, które wcale nie są zadowolone z kąpieli. To miejsce jest wspaniałe.

Przed przeprawą wszyscy zbierają się razem, a następnie pierwsza osoba wskakuje do wody, następna i tak dalej.

Jednej biednej owcy nie udało się przeprawić - najpierw utonęła.

Jeden z trzech pasterzy przygarnął malutkie dziecko, które będzie miało szczęście przekroczyć granicę w jego ramionach.

Co za męka! Plemię zaskórniaków parsknęło śmiechem.

Jak psy, prychamy trochę na mecie, a życie toczy się dalej.

Wszyscy byli bardzo odważni! Wszyscy??? Nie! Podobnie jak pewna mała galijska wioska, niektórzy stawiają opór. I ten ktoś przybiera postać małej biquette, która naprawdę nie chce wejść do wody. I tak zaczyna się dość zabawne rodeo (z naszego okna).

Pościg trwa!

Rzut lasso! Chybiony!

Pościg w górach! Ale buntowniczka zostaje w końcu zatrzymana. Zamierzają sprawić, by zapłaciła za swoje upokorzenie, a po odciągnięciu jej, zamierzają bezceremonialnie wrzucić ją do rosołu.

Panie i Panowie: Heroina.

Gdy wynurzyła się z wody, stado było już daleko. Miejmy nadzieję, że udało jej się do nich dotrzeć bez trudu...

Pasterze wracają po kolei (lądem!), z dzieckiem w ramionach.

Po pokazie wracamy do naszych kwater pod czujnym okiem mew.

Spokój po burzy, nasza plaża znów jest spokojna. Mongolscy rybacy przychodzą tu spać.

Piękny zachód słońca. Zatapiamy się w objęciach Morfeusza i wtedy, około północy, budzi nas donośny głos, słowo “cześć” w języku mongolskim, powtarzane natarczywie.

O nie! To się nie powtórzy, tak jak podczas naszej podróży do Chirgistanu!!!!

https://sites.google.com/site/kirghizstan2019suite/barksoon—kumtor—arabel

Na szczęście był to tylko zagubiony człowiek szukający obozu w jurcie, a prawdą jest, że w ciemności nocy nie jest łatwo znaleźć drogę dookoła..... Wracamy spać.

Dzień 16 naszej podróży po Mongolii - Jezioro Üüreg

Dzisiejszy poranek nie zapowiada się zbyt dobrze, ponieważ musimy wrócić na asfaltową drogę, która przecina Mongolię z północy na południe, aby dotrzeć do Ułan Bator.

Jednak przed wielką przeprawą czekają nas dwie wizyty.

Pierwszym z nich był pies owczarek, który bardzo wcześnie zbliżył się do namiotu, becząc na cały głos. Zatrzymał się i jak zwykle usiadł kilka metrów dalej, nie prosząc o nic. Oczywiście podzieliliśmy się naszym śniadaniem!

Drugim była wizyta pary biwakującej na plaży z rodziną. Obładowani smakołykami, ciastkami i zagęszczonym sokiem owocowym. Oferujemy im nasze własne smakołyki. Nie mówią po angielsku, ale udaje nam się nawiązać francusko-mongolską wymianę zdań. Miła kurtuazyjna wizyta!

Ruszamy. Ponieważ dotarliśmy aż do tego jeziora, będziemy musieli nadrobić czas stracony przez naszą wczesną awarię. Postanawiamy jechać jak najdalej w dół drogi i zatrzymywać się tam, gdzie zawieje wiatr.

Tym razem kierujemy się na wschód. I tu znów natrafiamy na atrakcyjny widok. Stado na skrawku lądu, znów bardzo fotogeniczne.

Jest pewien spokój, który nagle zamienia się w wylewność. Niektórzy przyjeżdżają na motocyklach, inni odjeżdżają w pośpiechu na koniach, a ci na miejscu robią wielkie kołowrotki swoimi ubraniami.

Duże ruchy z pewnością służą trzymaniu zwierząt z dala od wody. Jeździec rusza potrójnym galopem. Rozumiemy, że ma zamiar przeprowadzić akcję ratunkową (za późno czy nie???).

Tymczasem krowy, konie i wielbłądy żyją swoim spokojnym życiem.

Niestety, opuszczamy jezioro i jedziemy ścieżką, która powinna doprowadzić nas do drogi asfaltowej. I mylimy się. Jest to o wiele łatwiejsze niż mogłoby się wydawać, nawet z GPS-em, ponieważ między 2 ścieżkami czasami jest tylko kilka stopni różnicy. Zanim się zorientujemy, kilometry już się nagromadziły. W zależności od konfiguracji, zbaczamy z trasy. W tym momencie luka nie pozwala nam obrać właściwej doliny. Nieważne, jedziemy dalej i wracamy na drogę przez przełęcz Ulaan Davaa.

Nasza trasa była naprawdę piękna, ale ścieżka była naprawdę zła, bardzo nieprzyjemna, kamienista i krucha. Co za ból! Finisz na przełęczy jest wspaniały.

W końcu dotarliśmy do asfaltowego toru, który jest doskonały. Jesteśmy sami na świecie przez setki kilometrów i rozwijamy dobrą prędkość. Zatrzymujemy się w Ulaangom, aby zaopatrzyć się we wszystko i małą restaurację. Przyjeżdżając ze stepów, szokiem jest znaleźć się w tym dużym mieście. Mieszkańcy w niczym nie przypominają tych, których spotkaliśmy podczas całej naszej podróży, bliżej im do Zachodu niż do ludów koczowniczych. Nie możemy się doczekać wyjazdu.

W kierunku Songino, po 350 kilometrach asfaltu, postanawiamy rozbić obóz. Nie było jednak łatwo znaleźć odpowiednie miejsce.

Miejsce to jest zamieszkane przez rzesze chomików mongolskich, które zamieniają ziemię w ser szwajcarski.

Przyciąga to ptaki drapieżne i lisy, które następnie gromadzą się w pobliżu dziur - prawdziwa uczta!

Teraz myśli, że jest dobrze ukryty...

A potem był na tyle uprzejmy, że pozwolił mi zrobić zdjęcie...

Wybór lokalizacji przyprawia nas o ból głowy: zbyt opustoszałe, niewystarczająco płaskie, kontynuujemy naszą drogę, aby w końcu znaleźć małe jezioro o ładnych kolorach, które idealnie nam odpowiada.

Dzisiaj omlet ziemniaczany opalany drewnem.

Dzień 17 naszej podróży po Mongolii - Terkhin Tsagaan Nuur

Jak to często bywa, a nawet prawie zawsze, śniadanie to żywa sprawa. W tym przypadku są to chomiki, które staramy się uchwycić naszym obiektywem. Nie jest to łatwe zadanie.

Kąpiel dla koni i stada.

Dziś postanowiliśmy dojechać jak najbliżej wulkanu Khorgho, czyli około 400 km po asfaltowej drodze, z nielicznymi postojami. Mimo że droga jest stosunkowo nowa, trzeba bardzo uważać na liczne głębokie wyboje.

Robimy jedno nad jeziorem Telmen, ale trwa to krótko, ponieważ pogoda jest ponura, ale komary są w sile.

Następnie podążamy ładną doliną.

Gaz, zakupy i mały guanz (stołówka) w małym miasteczku Tosontsengel. Menu w cyrylicy, bez zdjęć. Prosimy kucharkę o pomoc, a ona sugeruje (w ogóle nie mówi po angielsku, więc to tylko wrażenie), że powinniśmy wybrać “taką i taką linię”; rozumiemy, że to specjalność.

W rzeczywistości jest to “słynna” zupa z baraniny, mongolska specjalność. Ta nie jest słynna, a w bulionie nie ma warzyw. Tylko baranina. Wspaniała chwila samotności przed miską, którą trzeba trochę uhonorować.

Bezmyślnie odklejam palcami tłuste lub galaretowate kawałki. Zapach jest tak uporczywy, że po wyjściu za drzwi kupuję kilka miętówek, aby rozproszyć utrzymujący się smak i zapach.

Kontynuujemy naszą podróż.

Gdzie kupujemy ser z jaka od małych dziewczynek przy drodze. Nie możemy znaleźć tych serów w sklepach. Jest bardzo trudny do przeżucia, trochę kwaśny, ale nam smakuje.

Mijamy równie przyjemną przełęcz, po czym schodzimy do doliny Terkhiin Gol.

Poprzeczna droga wyłożona jest restauracjami, sklepami spożywczymi i oczywiście stacjami benzynowymi. Rozwój wokół tej “autostrady”, jak mogliśmy zobaczyć we Francji. My, którzy widzieliśmy tylko jurty lub małe wioski, tutaj wszystko jest możliwe....

Przejeżdżając przez wąski most, każdy jest dla siebie!

Docieramy do brzegów jeziora Terkhiin Tsagaan, utworzonego przez lawę wypływającą z wulkanu Khorgo.

Czas znaleźć nasze miejsce na noc. Błąd dnia polegał na tym, że chcieliśmy rozbić namiot na znacznie ładniejszym północnym brzegu, podczas gdy jesteśmy na południowym. Nie dzieli nas aż tyle kilometrów. Tak, ale... To szlak, zawsze jest trochę “pakietem niespodzianek”, ale ten, gdybyśmy wiedzieli. Wielkie wulkaniczne skały, dziury. Trasa z prędkością najwyżej 10 km/h.

Przejeżdżamy przez miasto Tariat, całkowicie zaatakowane przez strumienie lawy, a następnie kierujemy się w stronę wulkanu Khorgo, który jest niezwykle popularny wśród turystów, mimo że szlak jest tam całkowicie zepsuty.

Tor jest okropny. Zauważamy jednak, że nasz samochód trzęsie się jak w ukropie, znacznie bardziej niż “toyota prius”, która szczęśliwie nas wyprzedza. Być może zawieszenie naszego samochodu na resorach piórowych jest mniej zdolne do radzenia sobie z tego rodzaju terenem.

Krótko mówiąc, nasz pomysł na biwak prowadzi nas znacznie dalej, niż się spodziewaliśmy, ale też znacznie dłużej. Mamy pełne ręce roboty. Postanowiliśmy więc nie rozbijać namiotu i spać w jurcie. Omijamy turystyczne wioski i losowo wybieramy jurtę w obozie, który wydaje się nieco mniej turystyczny. Ach, to dzień zanurzenia się w mongolskim życiu! Łóżka nie mają materacy, wszystko jest podstawowe, a “wspólne” toalety przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Ale jest przytulnie, ciepło i inaczej niż w naszym namiocie. (Możemy trochę krytykować, ponieważ testowaliśmy inne i nie wszystkie są tego samego standardu).

Zaletą jurty jest również piec do podgrzewania wody na domowy prysznic i zupę.

Dzień 18 naszej podróży do Mongolii - Dotarcie do wulkanu Khorgo

Rano w jurcie jest taka sama temperatura jak na zewnątrz, więc jest zimno. Świetnie, więc nie musimy pakować namiotu ani organizować bagażnika, tylko przynieść wodę z jeziora.

Dzisiejszy program: wulkan Khorgo, tuż obok, wąwozy Chulutt i dolina Tamir, które zabiorą nas dalej w drogę powrotną do Ułan Bator.

Dla niektórych jest to transport mleka jaka.

Nasz “kemping” wychodzi na piękną plażę, ale nie korzystamy z tego.

Zatrzymujemy się przy skale, która wydaje się być święta, a przynajmniej przyciąga wielu mongolskich turystów.

Nie posuniemy się nawet do pieszczot!

Po wielu dniach, kilometrach i kilometrach dzikich krajobrazów i koczowniczych ludów, robimy pierwszy krok w kierunku masowej turystyki. Wiewiórki są jej najbardziej godnymi przedstawicielami.

Cairns zamieszkują to bardzo specyficzne miejsce, naprzeciwko wioski turystycznej. To duchowe miejsce dla Mongołów.

Mijamy grupę jaków idących żwawo w przeciwnym kierunku, prawdopodobnie do jeziora, aby się ochłodzić.

Krótki postój w jaskiniach utworzonych przez pęcherzyki gazu.

Powyżej podziemna bańka gazowa, której dach się zawalił.

Kontynuujemy naszą podróż do wulkanu Khorgo.

To nasze pierwsze prawdziwe miejsce turystyczne, ze straganami i małymi restauracjami. Ale nic nie przypomina tego, co zobaczymy później w klasztorze Kharkhorin.

Stroma wspinaczka, z wieloma mongolskimi turystami. Wyruszamy na spacer wokół krateru i wkrótce zostajemy sami.

Z tego miejsca widzimy, jak nasze jaki spieszą się skrótem do jeziora, ścieżką, którą sami ominęliśmy.

Wspaniały widok na pole lawy i mały przylegający krater.

Krawędź krateru jest otoczona wielokolorowymi skałami,

które po ostygnięciu przybierały najróżniejsze kształty.

Po przeciwnej stronie mamy widok na miasto Tariat i kolejne pole lawy.

Modrzewie i sosny zapuszczają korzenie głęboko w glebę w poszukiwaniu składników odżywczych. Niektóre z nich są czcigodne, być może nawet z czasów Czyngis-chana.

Cofamy się, aby zrobić kilka zdjęć z drona.

Kontynuujemy naszą drogę do wioski Tariat, bramy do wulkanu i tego przerażającego szlaku.

Co za kpina, znak ograniczający nas do 40 km/h, ale gdybyśmy tylko mogli do nich dojechać!

Na środku drogi, kupa żwiru do ewentualnego ulepszenia? A może kolejna pułapka?

Wracamy do miasta, gdzie znajdujemy zapasy. Ponownie próbujemy restauracji, z pomocą sąsiedniej rodziny, która pomaga nam przetłumaczyć dania na angielski. Tym razem nie ma zupy z baraniny, więc decydujemy się na to samo danie, które oni wybrali: nadziewane turnovers.... z baraniną. Nawiasem mówiąc, całkiem dobre.

Następny przystanek: warsztat naprawy opon, ponieważ nasze delikatnie spuszczają powietrze od kilku dni. Ponowne napompowanie stało się porannym obowiązkiem.

To prawie pijany człowiek, który w przebłysku jasności wskazuje nam właściwy kierunek.

Młody facet zna się na rzeczy i naprawia to sprawnie i bardzo profesjonalnie za około 4 euro.

Następnie ruszamy do wąwozu Chulutt, około 30 km dalej. Jest piękny, ale światło nie sprzyja nam.

Łąki szarotki alpejskiej w tym obszarze. To jedyne, które zobaczymy podczas naszej podróży, w przeciwieństwie do Kirgistanu, gdzie wszędzie są ich miliony!

Jedziemy jeszcze około stu kilometrów i znajdujemy idylliczne miejsce na nasz biwak na cały dzień, nad brzegiem rzeki Khoïd Tamir.

Gdy kamieni jest mniej, do budowy ovoos używa się drewna.

Potem mamy kurtuazyjny telefon. Dziadek zatacza się z jakiejś jurty przy drodze do naszego namiotu, gdzie kilkanaście metrów dalej upada pijany w sztok. Tu postanawia się zdrzemnąć. Myślimy, że ktoś w sąsiednich jurtach zaraz za nim zatęskni. Ale nie tęsknią!

Kiedy zapadła noc, poszedłem spać, podczas gdy Gilles się kręcił. Wtedy obudziły mnie głośne głosy. Nasz gość obudził się i postanowił usiąść na jednym z naszych krzeseł, z którego spadł. Nieważne, wziął swój kapelusz jako poduszkę i postanowił kontynuować noc u stóp naszego namiotu. Myślę, że policzki Gillesa zrobiły się czerwone i odprowadził go z powrotem na skraj jego jurty.

Dzień 19 naszej podróży po Mongolii - powrót na wschód do Ikh Tamir ze starożytnymi petroglifami

Dzisiejszy dzień poświęcony jest trasie Ikh Tamir. W programie: kamienie jeleni, kurhany i petroglify, łącznie około 70 kilometrów trasy. Będziemy jechać "out-and-back", osobisty wybór, bo końcówka może być skomplikowana, a cała atrakcja jest na początku. Początek, w wiosce Ikh Tamir, znajduje się zaledwie kilka kilometrów od naszego biwaku.

Pierwszy przystanek w pobliżu pięknego monolitu i tumuli

Kilka kilometrów dalej, opuszczona kopalnia węgla (nie najlepszy moment na zdjęcia),

a okoliczne ściany skalne są domem dla petroglifów. To wesołe miasteczko dla rycin naskalnych. Od nas zależy, czy je znajdziemy!

Wspaniała kolekcja jeleniowatych.

Piknik odbywa się w samym sercu miejsca, klejnotu jelenich kamieni, gdzie jest mnóstwo okazji do robienia zdjęć.

Kilka kilometrów dalej zawracamy, ponownie zagrożeni burzą, która nas nie dosięgnie.

Cała dolina jest wspaniała.

Zbyt piękna biquette (lub koza)!

Scrum!

Natrafiamy na kilka kolejnych sępów.

Po powrocie do wioski Ikh Tamir, gdzie uzupełniamy paliwo, postanawiamy ruszyć w dalszą drogę na wieczorny biwak.

Krótki postój przy świętej skale Taikhar Chuluut, często odwiedzanej przez Mongołów. To mały “park rozrywki” z wieloma straganami. Piaszczysty wiatr unosi się, nadając temu miejscu fantastyczny wygląd.

Stanowisko łucznicze.

Eleganckie, strojne jaki.

Skała została oznaczona w dziesiątkach języków od VI wieku.

Dwadzieścia kilometrów dalej docieramy do miasta Tsetserleg, gdzie zatrzymujemy się na hamburgera i tankowanie. Rozbijamy obóz kilka kilometrów za miastem, gdy dzień zaczyna słabnąć. Położony w pobliżu rzeki, nie jest to wymarzony biwak, ale na jedną noc wystarczy.

Dzień 20 naszej podróży do Mongolii - Dotarcie do starożytnej stolicy Czyngis-chana i ostatnie wydmy podczas podróży

Budzimy się przy kilku koniach, żurawiach i lisach i wracamy na drogę do miasta Kharkhorin, oddalonego o około 100 km.

Dojeżdżamy do starożytnej stolicy imperium mongolskiego, Karakorum, gdzie zatrzymujemy się, aby odwiedzić klasztor Erdene Zuu, który przed sowieckimi czystkami miał sto świątyń, a teraz ma tylko trzy. Po raz pierwszy podczas naszej podróży wkraczamy w świat “turystyki masowej”:

stragany, przebrane postacie, żonglerzy z orłami i zachodni turyści. Ale ten klasztor jest również, a przede wszystkim, świętym miejscem dla Mongołów, którzy przybywają, aby uczestniczyć w ceremoniach i przynosić ofiary.

Czciciele niosą coś, co wygląda na bardzo ciężkie cegły do ceremonialnej świątyni na drugim końcu ogrodzenia. Nie wiemy, co one oznaczają.

Wygląda to trochę jak droga krzyżowa.

Na zewnątrz ogrodzenia dołączamy do świątynnych kupców.

Mijamy dwa żółwie, które kiedyś oznaczały wejście do miasta,

i falliczny pomnik. To, co naprawdę przykuło naszą uwagę, to rampa dostępowa dla ultra-sportowych osób o ograniczonej sprawności ruchowej!!!!

Naszym następnym celem, oddalonym o około 100 km, jest Park Narodowy Khögno Khan, gdzie zdecydowaliśmy się spędzić ostatnią noc przed powrotem do Ułan Bator.

Dojeżdżamy do przełęczy i choć raz jest dość kolorowo.

Mijamy wydmy Mongol Els, gdzie liczne wielbłądy czekają, aby dać turystom przejażdżkę. Nie zatrzymujemy się - widzieliśmy o wiele piękniejsze wydmy - i kierujemy się prosto do parku Khögno Khan, z zabawnie ukształtowanymi granitowymi głazami.

Niebo staje się coraz bardziej groźne. Błyskawice błyskają wszędzie i robią wrażenie.

Zdajemy sobie sprawę, że przyzwyczajeni do płacenia za wszystko kartą kredytową, nie mamy gotówki, by zapłacić za nasz nocleg. Gilles udaje się w podróż do najbliższego miasta, oddalonego o 20 kilometrów. Wraca w nocy, ale bez przeszkód (i bez tylnych świateł), a my kończymy restrukturyzację bagażu.

Dzień 21 naszej podróży do Mongolii - Powrót do Ułan Bator

To wszystko, jesteśmy na naszej ostatniej ścieżce do asfaltowej drogi, która zabierze nas do Ułan Bator, 280 kilometrów stąd. Nie możemy zwlekać, ponieważ o 15:00 musimy zwrócić samochód. Więc wszystkie ręce na pokład!

Małe wielbłądy w obozie przykuwają moją uwagę. Bawią się jak “młode koty”, a światło jest piękne.

Gry z wielbłądami polegają na gryzieniu się nawzajem w nogi, czasami nieco brutalnie. Jeden kęs dla drugiego.

Mamy nigdy nie są daleko.

Czas się pożegnać. Zostawiamy Sandekowi wszystko, co możemy, zachwyceni jego gościnnością. Zaskakuje nas, zaprzęgając wielbłąda, którego z przyjemnością dosiadamy. Jeśli do niego wrócimy, obiecuje nam przejażdżkę po pobliskich górach. Dziś będzie pierwsze podejście.

Czuję się całkiem komfortowo, ale trzeba przyznać, że wciąż jest bardzo wysoko, a kiedy się wznosi, a potem spada, by nas zawieść, robi wrażenie. Jeśli chodzi o Gillesa, nie był on niezadowolony z tak szybkiego powrotu na ziemię.

Asfaltowa droga do UB jest zniszczona i biegnie szybko! Wiele zwierząt na poboczu drogi zapłaciło wysoką cenę. Oboje odczuwamy ból pleców, którego nigdy nie mieliśmy na szlakach. Oddajemy nasze krzesła i stół kilku ulicznym sprzedawcom, którzy siedzieli na ziemi. Równie dobrze możemy kontynuować.

Docieramy na miejsce w korkach - wydaje się, że to klasyka w tym mieście. Mamy mnóstwo czasu na oglądanie samochodów i ich Toyot!

Zostajemy zatrzymani przez policjanta, nie wiedząc tak naprawdę dlaczego. Nie rozumiemy, czego chce (lub udajemy, że nie), pokazujemy mu dokumenty, ale nic się nie dzieje. Sytuacja wydaje się nierozstrzygnięta, gdy zmęczony puszcza nas wolno. Wyszliśmy z tego bez szwanku, bo wyglądało to na wymuszenie.

Pojechaliśmy prosto na spotkanie Sixt z Jayem, naszym kontaktem. Powiedział nam, że nie będzie w stanie tego zrobić !!!!

Wynegocjowaliśmy czyszczenie samochodu, którego nie będziemy robić (i to jest ogromne!), i zostawiamy samochód na parkingu, wysyłając mu kilka zdjęć, aby pokazać mu jego dobry stan.

Później nie musieliśmy się o nic martwić i otrzymaliśmy pełny zwrot depozytu.

W międzyczasie zostawiliśmy bagaże w Zaya's, który odebrał nas i eskortował przez korki. Polecamy również Zaya Guesthouse!

Udajemy się do Turkish, który ma biura w centrum, aby spróbować zmienić przydzielone nam miejsca. Załatwione w kilka minut, świetnie!

Podobnie jak pierwszego dnia, mamy kolejny niezapomniany sos, typowy dla Ułan Bator.

Następnie zakupy na 6 piętrze domu towarowego, poświęconego w całości rękodziełu i pamiątkom. Kupuję kaszmirowy sweter na cześć moich kozich przyjaciół.

Z restauracji piękny widok na miasto.

Wracamy do Bull1 na mongolski marmite, który tym razem opanowaliśmy. Kolejka jest długa, ale po chwili oczekiwania dostajemy swój prywatny pokój.

Następnego dnia taksówka zabiera nas na lotnisko. Zostawiamy ostatni prowiant w pokoju, aby uszczęśliwić ludzi?

Wszystko przebiega bez zakłóceń. Mamy czas, by kupić butelkę wódki dla każdego z dzieci. Pogoda nie jest tak łaskawa, jak podczas podróży powrotnej i niestety, tak jak marzyłem, nie lecimy nad Gobi.

Opuszczając Mongolię, przejeżdżamy przez rozległe połacie pustyni - być może Kazachstan? z atrakcyjną grafiką.

Wylądowaliśmy w Lyonie około 18:00, gdzie temperatura wynosiła 39°C, jeden z najgorętszych dni w roku, znacznie gorętszy niż wszystko, czego doświadczyliśmy podczas całego naszego pobytu na pustyniach.

Epilog Gillesa o naszych najlepszych przygodowych wakacjach w Mongolii:

Minęły tygodnie od naszego powrotu z wakacji w Mongolii. Pozostały zdjęcia i wspomnienia. Te pozostają żywe. Tęsknimy za naszym życiem Robinsonów i jego codziennymi rytuałami: namiotem, który należy zdjąć rano i postawić każdego wieczoru, aperitifem na bazie wódki o zachodzie słońca, egzystencjalistycznymi zaabsorbowaniami wodą i benzyną, setkami kilometrów szlaków w ogromie, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy, zdumieniem różnorodnością krajobrazów, wezwaniem szlaków, które rozwijają się przed naszymi kołami i sprawiają, że chcemy iść dalej i zobaczyć jeszcze dalej, walka z wiatrem, czasem zimno, adrenalina trudnych przejść ...

Krótko mówiąc, powrót do naszego wygodnego codziennego życia był trudny. W naszym społeczeństwie, tak skodyfikowanym, tak znormalizowanym, tak opiekuńczym, Mongolia zabrała nas na drugą skrajność: wolność przychodzenia, wychodzenia i spania, gdzie nam się podoba w mongolskiej dziczy, z bardzo małą siatką bezpieczeństwa i ponownym odkryciem konsekwencji naszych wyborów, z natychmiastowymi sankcjami, jeśli są złe. Być może to właśnie sprawia, że ten kraj jest tak ujmujący.

Oczywiście to tylko dlatego, że byliśmy na wakacjach, latem, w 4×4 i wyposażeni w GPS (prawdziwy pas bezpieczeństwa). Czy życie pustynnych Mongołów jest godne pozazdroszczenia? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie naszymi europejskimi oczami. Jest prawdopodobne, że na wakacjach w naszym kraju byliby tak samo szeroko otwartymi oczami jak my na zmianę wszechświata. Ale czy chcieliby zostać?

W każdym razie zwiedzanie Mongolii było niezwykłą, żywą i ekscytującą przygodą, po raz kolejny dzięki nienagannemu przygotowaniu Grisemote, które narodziło się w tym celu, a pośrednio dzięki publikacjom wszystkich zainteresowanych na temat ich cennych doświadczeń, zarówno szczęśliwych, jak i nieszczęśliwych. Jeszcze raz dziękuję wszystkim!

Gdzie czekają nas kolejne przygody? Zamierzamy ponownie rzucić lotką przez cały świat i mamy nadzieję, że wyląduje ona w Mongolii.

PS: Naszemu UAZ Patriot - dziękujemy za to, że wszędzie nas woził, bez zastanowienia, po wydmach i kamienistych ścieżkach. Sprawiłeś, że czuliśmy się bezpiecznie na torze. Ale szczerze mówiąc, absolutnie musisz coś zrobić ze swoimi drzwiami, które się nie zamykają, bagażnikiem pick-upa, który otwiera się podczas jazdy, wszelkiego rodzaju hałasami, oknami, które podnoszą się i opuszczają, kiedy chcą, piszczącymi wycieraczkami przedniej szyby i nie mówię o twoim prowadzeniu i amortyzatorach na asfalcie. Jeśli wrócę, zabiorę cię z powrotem czy nie? Szczerze mówiąc, moje serce jest w równowadze. Kocham cię, ale ja też nie!

Udostępnij ten post

Często zadawane pytania (FAQ)

Kontakt

Spis treści

Zmień język